Iron Maiden w Łodzi

Muszę Wam o tym opowiedzieć.

Historię mojego romansu z heavy metalem…

Pewnie już mniej więcej wiecie czego słucham i w jakie klimaty lubię się zagłębiać. Kiedy pytają mnie… ( 😀 ) Kiedy pytają mnie czego słucham, odpowiadam, że prawie wszystkiego. Od opery, po pop. Wykluczam absolutnie disco, folk i darcie mordy, czyli black metal, death metal i tego typu hałas i chaos. Ale heavy metal się wybronił bez najmniejszego problemu.

Poszłam na jedno z największych wydarzeń muzycznych jako zupełna ignorantka i przyznaje bez bicia, że znałam trzy utwory na krzyż. Mój mąż jest fanem i stąd znałam aż te trzy! Więc pojechałam tam jako osoba towarzysząca, zastanawiając mocno jak to będzie… Rzadko bywamy w Łodzi i z tego powodu parkując na zarezerwowanym wcześniej miejscu od pana stróża otrzymaliśmy dokładne instrukcje jak dotrzeć na miejsce. Okazały się niepotrzebne bo ze wszystkich stron nadciągały czarne postacie z wymownymi koszulkami w czaszki i takie tam inne urocze maskotki Ironów 🙂 Także dotarliśmy idąc za jedną z takich radosnych grup do Atlas Areny (średniej urody miejsce) i zajęliśmy swoje miejsca prawie pod sceną.

Kiedy zespół wyszedł na scenę (punktualnie bez gwiazdorzenia) byłam tak przerażona, że mało brakowało, a zaczęłabym błagać męża, bądź w odruchu paniki wrzeszczącego pana z boku, o zabranie mnie stamtąd. Istna histeria! Tysiące ludzi naparło do przodu powodując, że nie mogłam swobodnie kiwnąć palcem. Przez chwilę dostałam jakiegoś napadu socjo i klaustrofobii naraz. Krzyk, pisk i euforia ludzi spowodowała, że stałam miedzy nimi sztywno jak pal i w zależności od ich ruchów leciałam to na prawo to na lewo. Dosłownie walczyłam o życie. Ale wystarczyło popatrzeć na scenę, posłuchać muzyki i wokalu, poczuć charyzmę. Dałam się zupełnie porwać zarówno muzyce jak i klimatowi.

Krótka notka historyczna.

Zespół powstał w Anglii w 1975 roku. Dosłowne tłumaczenie ich nazwy oznacza żelazną dziewicę, czyli średniowieczne narzędzie tortur 🙂 Milusio!
W 1988 roku, w latach swojej świetności zgromadzili na festiwalu w Donington ponad sto tysięcy fanów. I właśnie w ostatnią środę przyjechali do nas z rekonstrukcją tamtego koncertu (niesamowita uciecha dla fanów).
I do czego zmierzam, po co rzucam tymi datami…?

Pewnie zauważyłyście, że są dosyć odległe? Wyobraźcie sobie moją reakcję, kiedy wyszło pięciu starszych panów (wszyscy oscylują w granicach sześćdziesiątki) i zawładnęło sceną. Nie mam pojęcia co biorą, ale kiedy ja sama już ledwo stałam na nogach kompletnie głucha i ze zdartym gardłem oni wyglądali jakby ledwo zaczynali Wokalista na dzień dobry rozejrzał się dookoła i stwierdził „You are fuckin’ cool!!” na co ludzie dosłownie oszaleli. Przez dwie godziny bez ani jednej przerwy wszędzie było ich pełno (artystów). W życiu nie widziałam u kogoś takiej niesamowitej energii, werwy i pasji. Każdy jeden był na swój sposób oryginalny z pomysłem na zaprezentowanie siebie. Widać było ich radość, że mogą to robić i najlepsze było, że emanowała rażąc wszystkich dookoła. Nie potrafię Wam powiedzieć jak się wtedy czułam, ale teraz za każdym razem, jak słyszę któryś z utworów uśmiecham się jak wariatka i od razu słyszę ” Scream for me, Polska!!!” I mam ochotę wrzeszczeć! Od tego momentu już nie zamarudzę na dźwięk żadnego ostrego rockowego, bądź (delikatniejszego) metalowego kawałka!

Poza pierwszym zdjęciem autorem wszystkich pozostałych jest mój mąż. Tak bliziutko byliśmy 😀
Tags:
Agencja Reklamy Arte Studio