„Ania na uniwersytecie”

Kingsport. Portowe miasto w Nowej Szkocji, które posłużyło Lucy Montgomery jako miejsce spełnienia wielkiego marzenia Ani. Nie wiem, czy to prawda, ale wyczytałam, że umiejscowienie tam Uniwersytetu Redmonda jest fikcją. Ale nie mam pojęcia, czy Was nie oszukuję 🙂
No i cóż tu dużo pisać. Życie studenckie było tak słodko gorzkie, jak być powinno! Ania natchniona niegasnącą ambicją, namowami bliskich i możliwością jaką jej dała pani Linde przeprowadzając się na Zielone Wzgórze, wyjeżdża na uniwersytet. Tam zawiera nowe przyjaźnie, poznaje ciekawe miejsca i zaznaje pierwszej miłości. Spotyka swojego wymarzonego „księcia z bajki”. Jej dni wypełnione są nauką i licznymi rozrywkami, ostatecznie tworząc cztery pełne emocji. To w tej części podejmuje decyzje, które wpłyną na jej dorosłą przyszłość.

„Naszą dewizą jest: naprzód bawić, a potem harować. Lepiej się pracuje, gdy człowiek uprzednio zazna jakiejś rozrywki.”
Iza Gordon.

Trzecia część przygód Ani została wydana w 1915 roku. Tytuł oryginalny brzmi „Ania z wyspy” 🙂
Początkowo osamotniona i przerażona ogromem uczelni dziewczyna, czuje się zupełnie przytłoczona. Wraz z Pricillą (koleżanką z seminarium) mieszka w pensjonacie u dwóch starszych bliźniaczek (bliźnięta chodzą za nią całe życie), z których jedna najbardziej na świecie miłuje swoje ręcznie dziergane poduszki. Zastrzega, że nie można na nich siadać i problem polega na tym, że leżą na wszystkich krzesłach i kanapach. Już pierwszych rozdziałach poznajemy nową bohaterkę. Przemyślałam sobie to wszystko i zrozumiałam o co chodzi.  Kiedy Ania dorosła, autorka zaserwowała nam Tadzia, który sprawiał zabawne problemy i dosłownie zabijał swoimi monologami. Teraz, kiedy chłopiec został w Avonlea, Montgomery na poprawę humoru daje nam Izabelę Gordon! Wiecznie niezdecydowana trzpiotka naprzemiennie bawi i irytuje, a w efekcie końcowym kochamy ją jakby występowała od pierwszej części. Co zauważyłam dopiero teraz, a co umknęło mi kiedyś? Iza na jednym z pierwszych spotkań opisuje bardzo dokładnie jaki NIE może być jej przyszły mąż i jak się okazuje tym samym robi dokładny jego portret 🙂
Jeśli mam być szczera, to mam Wam ochotę opowiedzieć całą książkę i zacytować co najmniej połowę. Przeprowadzka do cudem zdobytego Ustronia Patty, Mruczek, Zyzio, Kot Sabiny, Gog i Magog, ciocia Jakubina, Robert Gardner i Krystyna Stewart, szereg komicznych propozycji małżeństwa. Wszystko jest do opowiedzenia, ale z recenzji zrobiłoby się coś zupełnie innego!

Pisałam przy poprzedniej części, że w dzieciństwie to była moja ulubiona część. I tak było w istocie, ponieważ okazało się, że znam ją jeszcze bardziej „na pamięć” niż część pierwszą. Przy zdaniu inauguracyjnym „Żniwa już skończone i lato minęło”, bez dalszego czytania mój mózg wyświetlił mi obraz sadu na Zielonym Wzgórzu i dwie dziewczyny zbierające jabłka. Czy nadal jest to moja ukochana część, będę mogła ocenić dopiero po skończeniu serii, ale doskonale wiem za co ją kiedyś pokochałam. Załącza niezwykle wzruszający sentymentalizm. Jest w niej wszystko, co spotyka nas samych. Radość, łzy, budzące się i gasnące życia, zabawa i troski, żale i namiętności. Każdy może się bardziej lub mniej identyfikować z  tymi wydarzeniami.

„Czasem mam wrażenie, że czuję lęk przed tą ?dorosłością?, i w takich chwilach dałabym dużo za to, żeby być znowu małą dziewczynką.” 
Diana Barry.

Dzieci dorastają. Możemy się dowiedzieć jakie drogi obrali wszyscy przyjaciele Ani. Wchodzą w sferę pełną prawdziwych, często druzgoczących problemów, ale również zaznają związanej z dorosłością radości. Diana wychodzi za mąż, a w jej pustym pokoiku, który Ania widziała z facjatki, już nigdy nie zapłonie światełko. Przyjaciółki podświadomie żegnają się wiedząc, że nigdy nie będzie pomiędzy nimi takiej zażyłości, jak w minionych latach. Jaś dojrzewa i nie widzi już swojego Skalnego Ludku. Gilbert wyrasta na silnego, inteligentnego mężczyznę, który doskonale wie czego chce. Nawet Iza ostatecznie podejmuje bardzo odważną decyzję rezygnując z wszelkich wygód życia na rzecz miłości i szczęścia. No i Ania… Figlarna, pełna pasji Ania już na zawsze żegna się z wizerunkiem słodkiej dziewuszki. Nieodwołalnie staje się kobietą. Kobietą, która nie zatraci swojej rozmarzonej, romantycznej natury, ale przyjmie wiele ciężkich ciosów. Nie będzie już nigdy niepoprawną sierotką, której tarapaty rozbawią nas do łez. I właśnie ta część rozpoczyna straszne poczucie ulotności i przemijania życia, jakie występuje zawsze, kiedy obserwujemy czyjeś losy. Dokładnie w tej części Ania na zawsze opuszcza Zielone Wzgórze. Będzie odwiedzała swoją ukochaną piastunkę, Marylę, kiedy tylko znajdzie na to czas, a ona zawsze przyjmie ją stęskniona, z otwartymi ramionami. Niestety żegnamy już ten wspaniały etap jej życia. Co prawda witamy nowy, równie ekscytujący, zabawny, wzruszający i ciekawy, ale zawsze pozostaje „ale”.

„Wszystko się zmieniło albo się zmieni (?). Mam wrażenie, Aniu, że dawne dobre czasy już nigdy nie wrócą.”
Diana Barry

Moja ocena 10/10
W tym co najmniej siedem punktów zgarnia czysta miłość i najżywsza magia płynące z każdej strony.

Na koniec (bonusowo – poza recenzją)  pozwolę sobie wrzucić fragment ostatniego rozdziału, który jakby potwierdza to, co napisałam powyżej. Myślę, że będzie on bardzo znaczący dla osób, które przeczytały i pokochały 🙂

Ania zaśmiała się serdecznie.
– Nie pragnę brylantów ani marmurowych pałaców, pragnę mieć ciebie i tylko ciebie. Widzisz, jestem pod tym względem tak samo bezwstydna jak Iza. Ściany marmurowego pałacu zasłoniłyby mi widok na bezmiar przestrzeni moich marzeń. Czekać także się zgadzam. Czas oczekiwania mijać nam będzie szybko przy pracy i wspólnych marzeniach o przyszłości. O, te marzenia będą teraz słodkie!?
Gilbert przytulił ją do siebie i złożył na jej ustach pierwszy gorący pocałunek. Potem wolnym krokiem wrócili do domu niby para królewska, ukoronowana w krainie miłości. Przed nimi wiły się wąskie ścieżki ubarwione najbardziej uroczymi kwiatami, jakie kiedykolwiek kwitły, i osłonięte rozłożystymi konarami drzew, w których wiatr zawodził melodię tęsknych wspomnień i słodkich nadziei na przyszłość.

czytamy anię

Agencja Reklamy Arte Studio