

Ania z Szumiących Topoli
Rozpoczyna się nowy rozdział z życiu Ani. Po ukończeniu studiów otrzymuje posadę nauczycielki w szkole średniej w Summerside. Na miejscu okazuje się jednak, że Ania będzie musiała zjednać sobie nie tylko serca uczniów ale i rodziny Pringle’ów, która nieoficjalnie sprawuje rządy w miasteczku i od pierwszej chwili pała nienawiścią do rudowłosej nauczycielki. Na szczęście jest ktoś, do kogo Ania może się zwrócić w trudnych chwilach. W listach do ukochanego Gilberta nie zabraknie relacji z wydarzeń zabawnych i wzruszających, dramatycznych i tych najzwyczajniejszych w świecie…
*blurb: Wydawnictwo Literackie wyd. 2014r.
To już czwarta część przygód Ani Shirley. Po raz kolejny opuszcza ona Zielone Wzgórze, żeby zmierzyć się z nowym wyzwaniem. Dyrektorstwo w szkole średniej nie jest łatwym zadaniem, zwłaszcza jeśli jest się najmłodszym członkiem grona pedagogicznego i zajęło się stanowisko, które miał piastować jeden z Pringle’ów. A Pringley’owie, należy Wam wiedzieć, uważani są w Summerside za rodzinę królewską, bez których akceptacji nikt nie ma prawa do spokojnego życia w miasteczku. Należałoby również wspomnieć, że przy ich serdeczności i pogodzie ducha avolnleascy Pye’owie to potulne baranki. Wiadomo więc na wstępie z czym będzie się musiała zmierzyć młoda dyrektorka.
Moje recenzowanie serii Montgomery w dużej mierze polega na konfrontowaniu emocji dziecięcych z dorosłymi. Kiedy miałam lat jedenaście Szumiące Topole były częścią przez którą ledwie przebrnęłam, więc z tym większą ciekawością podeszłam do niej po latach. Okazało się, że raczej też nie będzie moim faworytem. Nie zmieniłam się aż tak bardzo! Już wyjaśniam dlaczego.
Ania jest już dorosłą kobietą. Mimo że jej cudowna wyobraźnia nadal potrafi wznieść się na wyżyny, umie już nad nią zapanować, potrafi się skoncentrować na codzienności (nie topi gryzoni w puddingu) i ma jasno wytyczone cele. Przede wszystkim po trzech poprzednich częściach początek czwartej: „Najdroższy!” wywołuje niesamowicie ciepłe uczucia ulgi i radości. Ania i Gilbert w końcu się odnaleźli, zaręczyli i planują ślub jak tylko chłopak ukończy akademię medyczną. Dlatego też tekst książki opiera się w dużej mierze na korespondencji, jaką Ania słała narzeczonemu. A co się wiąże z korespondencją mamy pięknie wyeksponowaną paplaninę Ani, którą tak bardzo w niej uwielbiamy. Pozwala sobie w listach na zupełnie swobodny przebieg myśli.
Zapada zmierzch… (A propos, czy „zmierzch” to nie urocze słowo? Wolę je daleko bardziej niż „zmrok”. Brzmi miękko jak aksamit, zamyka w sobie wszystkie cienie odchodzącego dnia i no…, jest po prostu właśnie takie jak zmierzch).
Epistolarne elementy powieści nie są nam obce. Ania wysyłała i otrzymywała listy już wcześniej i z ich treścią byliśmy zapoznawani bardzo szczegółowo. Tutaj jednak coś nie zagrało i dokładnie wiem co. Za każdym razem, kiedy nasza bohaterka opuszczała Zielone Wzgórze z miejsca za nim tęskniliśmy, dlatego też autorka bardzo sprytnie przemycała dla nas listy od Maryli, bliźniaków lub pani Linde, żebyśmy mogli razem z Anią choć na moment poczuć klimat ukochanego domu. Tym razem listy występują jednostronnie i do jednej osoby. Od Ani do Gilberta. Przez całą książkę nie wiemy więc co się dzieje na Zielonym Wzgórzu, u Diany, dziewcząt, które poznaliśmy w Ustroniu Patty czy u samego Gilberta. A przecież to strasznie ciekawe jak mu idą studia, kogo poznał, co przeżył i jak bardzo tęskni za Anią. Diana założyła rodzinę, powiła swoje pierwsze dziecko i wszytko wskazuje na to, że dziewczyny stały się sobie zupełnie odległe. Było mi przykro momentami, bo takie podejście wydaje się emocjonalnie wybrakowane, co jest zupełnie niepodobne do całego, pełnego uczuć cyklu. Zostajemy rzuceni na obcy teren, między obcych ludzi i o ile Ania otrzymuje listy z domu my nic o tym nie wiemy.
Mamy co prawda schemat utarty i pokochany w części poprzednich. Określona społeczność, problemy z jakimi się boryka, przygody, które przeżywa i Ania zawsze odnajdująca złoty środek na wszelkie bolączki. Bywa smutno, zabawnie, tajemniczo i sielsko, ale… Ale pozostaje jakieś takie niespełnienie w trakcie czytania.
Dodatkowo na wielki minus wpływa cenzura narzucona na co śmielsze fragmenty. Podobno (tak wyczytałam), Maud była zmuszona przez wydawcę do wprowadzenia ich, żeby książka mogła się nadawać dla dzieci. I tak po fragmencie o zbyt ostrej stalówce, która uniemożliwiła Ani wyrażenie uczuć do Gilberta napotykamy: „Ponieważ tym razem pióro Ani nie jest ani zbyt tępe, ani zbyt ostre, opuszczamy parę stronic„. Myślę, że z biegiem lat mogliby znieść to ograniczenie i jeśli ktoś ma dostęp do oryginalnego tekstu mógłby to przełożyć w całości. Gdyby Maud wiedziała co teraz czytają dzieci przeforsowałaby bez wahania swoją rację…
W najogólniejszym odbiorze książka, jak przystało na pióro L.M. Montgomery, jest bardzo ciepła i wesoła. Ania może zbyt wiele razy odgrywa rolę swatki i nie popada już w krępujące (komiczne!) sytuacje bohatersko wychodząc ze swoich opresji, ale należy się pogodzić z tym, że dorosła, że nie jest już taką trzpiotką jaką była jeszcze w czasach seminarium. Znowu spotyka na swej drodze kilka bratnich dusz u osób których by nie posądzała na pierwszy rzut oka o jakąkolwiek serdeczność. Rebeka Dew ze swoimi mocno krytycznymi poglądami, Julianna Brooke przez skrywany sekret źle osądzona przez społeczeństwo, mała Elżunia Grayson tak bardzo pragnąca Jutra. Wielu bohaterów, którzy zajęli zaledwie kilka stron i pozostawili po sobie uśmiech lub kręcącą się łezkę, a wszystko przepełnione tą doskonale nam znaną nostalgią za Wczoraj i ponadczasową mądrością, jaką powinni poznać nasi potomkowie i potomkowie naszych potomków.
Mimo że książka według mnie jest najsłabsza z serii nie wyobrażam sobie ominąć jej w trakcie zapoznawania się z cyklem. Poza tym warto tęsknić za Zielonym Wzgórzem, Gilbertem i innymi przyjaciółmi, wiedząc jak słodko gorzka część czeka na mnie już za chwilę…
Mam nadzieję, kochany, że wiatr będzie także śpiewał wokół naszego Wymarzonego Domu. Ciekawe, gdzie znajduje się ten nie znany nam jeszcze dom. Kiedy będę go kochała bardziej – o zmroku czy o brzasku? Dom przyszłości, w którym będziemy się kochać i pracować razem, w którym przeżyjemy wiele zabawnych przygód… W starości pośmiejemy się na ich wspomnienie. Starość! Czy my zestarzejemy się kiedykolwiek, Gilbercie? To chyba niemożliwe.
Nie sądzę, żeby ta para zestarzała się kiedykolwiek! Czy Wy też tak ciepło wspominacie serię o Ani?
Moja ocena 6/10