

„Chłopcy 2. Bangarang”
Wrócili!
Dzwoneczek i jej banda wyrośniętych, wiecznie niedojrzałych Chłopców po raz kolejny pokazują, że nie da się oddzielić dobrej zabawy od solidnych kłopotów. I nieważne, czy to klubowy Zjazd, motocyklowa wycieczka do pobliskiego miasta czy pozornie leniwe popołudnie w opuszczonym Lunaparku ? każdy dzień to nowa przygoda, a na końcu czai się ta największa. I najbardziej przerażająca. Śmierć?
Droga znowu wzywa, nie ma odwrotu ani chwili na oddech. Tylko co jeśli tym razem wiedzie wprost do znienawidzonej dorosłości?
Mam bardzo mieszane uczucia. Bardzo.
Uwielbiam Zagubionych Chłopców i ich niekonwencjonalny sposób radzenia sobie w świecie dorosłych. Nie mogłam się nacieszyć mogąc znowu czytać o Dzwoneczek, Kędziorze, Milczku, Stalówce i bliźniakach. O imprezach, które bez odwożenia uczestników do szpitala są zaliczane do nieudanych, o sposobie na uzyskanie kredytu na odnowę lunaparku, czy mniej lub bardziej udolne wychowywanie Kubusia. Dzwoneczek jest wspaniałą matką, ale braci to chłopak ma nie byle jakich.
Bardzo lubię u Kuby Ćwieka różnorodność emocji i wrażeń. Śmiech, strach i obrzydzenie przeplatają się ze sobą nieustannie, tworząc niespotykaną nigdzie indziej mozaikę. Testosteron jak poprzednio wycieka z każdej stronicy i oczywiście fani kwiecistego języka znajdą tu całe morze inspiracji. Kędzior jest niezrównany w tym sporcie.
Dowiadujemy się w tej części, że Druga Nibylandia nie jest jedynym miejscem w którym można znaleźć niegdysiejszych kompanów Piotrusia. Okazuje się, że porzucone dzieciaki rozsypały się niemal po całej Europie, więc uważajcie, bo nie wiecie gdzie i kiedy można się na nich natknąć.
Podobało mi się bardzo wspomnienie o jedynym mężczyźnie, którego Chłopcy byli w stanie nazwać tatą. Wspomnieni zakończone jest tak, jak tylko autor potrafi najlepiej, zupełnie przewrotnie, ale widzimy tu, że cokolwiek by się nie działo… rodzina i bangarang!
? Uważał, że cały świat się kręci i wszystko toczy się tylko wokół niego ? podjęła. ? Tak więc gdy Wendy zasłoniła okna, oczywistym było dla Pana, że to po to, by się przed nim ukryć. A nawet gdy mu mówiłam, że przecież ojciec, śmierć, śmiał się tylko i odpowiadał, że to głupota, bo przecież śmierć…
? … jest tylko kolejną przygodą ? dopowiedział Kubuś.
Wiele razy słyszał to już od Chłopców.
? Największą z przygód ? poprawiła Dzwoneczek.
Kuba Ćwiek ma tę niesamowitą umiejętność, że w historii zupełnie oderwanej od rzeczywistości, z bohaterami, których raczej nie chcielibyśmy spotkać na ulicy i przygodami naprawdę nie z tej ziemi, potrafi wykrzesać sporo mądrości. W kilku miejscach zatrzymywałam się zmuszana do refleksji, do przemyślenia sobie jakiegoś zdania, albo jakiejś sytuacji. W całym tym szalonym kotle jest harmonia i spójność, których czasami brakuje klasycznym powieściom. I tutaj brawa dla autora.
Kędzior rozejrzał się po wnętrzu i splunął na podłogę.
– No brawo, brachu – stwierdził-Idealne miejsce na seks w kiblu bez gumy.
Milczek uniósł brew i zamigał.
– Po prostu – odparł Kędzior – na miejscu hifa czy innej kiły bałbym się, że mi tężec z kumplami wpierdol spuści. Gdzie siadamy?
Z napisaniem recenzji miałam olbrzymi problem. Tak strasznie ich lubię, tak bardzo lubię Kubę Ćwieka, że przez tydzień wysilałam się o odrobinę obiektywizmu. I po tygodniu w końcu go poczułam. Było kilka rzeczy, które mi bardzo nie spasowały i jedna z nich wynikła właśnie z tych refleksyjnych momentów.
Po pierwsze, początek. Prawdopodobnie to moja wina, bo źle się wczułam w charakterystyczny dla opowiadania klimat, ale przez pół książki nie potrafiłam znaleźć w czytaniu jej dawnej przyjemności. Drażniło mnie strasznie, że bluzgi stanowią znaki interpunkcyjne, bo wydaje mi się, że w poprzedniej części nie było ich aż tak strasznie dużo. Dzwoneczek tego pilnowała i który przy niej zaklną chodził ze złamanym nosem. Poczułam „dawny klimat”, dopiero na rozdziale, którego bohaterem był Pan Proper, czyli kot Kruszyny. Dopiero jego kocia, mrożąca krew w żyłach i ociupinkę ohydna przygoda przypomniała mi Chłopców z poprzedniej części.
Po drugie, Chłopcy zaczynają dorastać. Do tej pory Dzwoneczek ze Stalówką ledwo trzymali ich w ryzach, teraz nieudolnie, ale sami zaczynają się powoli ogarniać i o zgrozo przystosowywać (może poza moim ulubionym Kędziorem). Źle…
Po trzecie, chodzi o całokształt. I to sobie uzmysłowiłam dopiero tydzień po przeczytaniu. To jest coś, co mi się nie podobało i nie pozwoliło na poddanie się nurtowi akcji. Kuba Ćwiek jest znanym i cenionym znawcą popkultury. I jest w tym naprawdę niesamowity, ślizga się po najciekawszych wątkach z olbrzymią łatwością. O ile bawiło mnie to w poprzedniej części, to w tej zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to czasem taki wielki popkulturowy fanfik, a jeśli tak, to ile w tym jest pomysłowości Kuby? Wiecie o co mi chodzi? Nie umniejszam, bo trzeba się mocno napracować, żeby te wszystkie smaczki np. z Sons of Anarchy pozlepiać w spójną, ciekawą i tak bardzo porywającą całość, ale to jednak nie jego pomysł… Takie mnie własnie wątpliwości i rozterki nawiedzają.
Po czwarte, zabrakło mi rodzinności. W poprzedniej części była masa wzruszających momentów, które zespalały ze sobą całą grupę i czytelnika chwytały za serce. tutaj biegniemy od imprezy do imprezy, od rozróby do rozróby i w zasadzie z niezłą zadyszką lądujemy na mecie.
Sporo się tego uzbierało, ale co by nie mówić, zakończenie eksplodowało mi takim granatem, że jak tylko pojawi się część trzecia, stanę w kolejce do kasy 🙂
Moja ocena 6/10
PS. Wybaczcie za małą ilość cytatów, ale nie do końca nadają się do powtórzenia przez damę 😀 Wybrałam najłagodniejsze…