

„Cztery łabędzie” (t.6)
Tom „Cztery łabędzie” jest szóstym tomem cyklu: Dziedzictwo rodu Poldarków.
Tym razem Winston Graham kieruje naszą uwagę w kierunku damskiej części bohaterów. Przystojny hrabia, którego Ross wyzwolił z francuskiego więzienia, zakochuje się w Demelzie. Żona Rossa, ku własnemu przerażeniu, nie pozostaje obojętna wobec uroku przystojnego szlachcica.
Caroline nie tak wyobrażała sobie małżeństwo z ukochanym Dweithem. Musi przypomnieć lekarzowi o priorytetach w życiu, a Morwenna tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie z pełnym fałszu pastorem. Elizabeth z kolei okłamuje Georga, żeby ratować wszystko co ma.
I znowu pozornie wszystko układa się w jak najlepszym porządku. W oczach sąsiadów mamy cztery przykładne małżeństwa, ośmioro szczęśliwych ludzi. Ale, kiedy zajrzymy za kulisy widzimy, że autor wrzucił ten spokój do shakera.
To tom, w którym ci, którzy do tej pory błądzili w pełni się ustabilizowali, a ci, będący kotwicą całej powieści, zaliczyli bolesny upadek.
Nastaje bardzo niespokojny czas, w którym Wielka Brytania stoi na granicy wojny z Francją. Targana ogromnym kryzysem zaznaje głodu, jakiego nie widziano od lat. George w obliczu impasu zwalnia pracowników, Ross i Demelza pomagają jak mogą lokalnej ludności przetrwać ciężkie czasy. To bardzo określa nastroje jakie zaczają panować względem ziemian. George robi się, jeśli to możliwe, coraz bardziej dumny i zgubnie pewny siebie.
Ross rozlicza się ze swoim sumieniem, ze swoją żoną i ze swoją ukochaną z lat młodzieńczych. On czuje spokój, ale dla mnie padło zbyt wiele niezgadzających się słów. „Byłaś największą miłością mojego życia, ale bardziej kocham żonę”. To nie gra, nie pasuje i kłóci się ze sobą. Chciałam, żeby po otwartej, oczyszczającej rozmowie Rossa z Elizabeth satysfakcja stała po stronie Demelzy, bo i chyba też taki był zamysł. Nie wyszło.
Demelza jest odważną, silną i mądrą kobietą. Autor wpakował ją w relację, która obnaża w niej naturę uległej, podatnej na czułe słówka, dającej się omamić poezją dzierlatki. To było tak sprzeczne z tym, jak do tej pory była budowana, że zupełnie nie mogłam jej w tym nowym wydaniu rozpoznać.
To, co dzieje się w tej części powieści jest niewiarygodnie ciekawe, ponieważ Winston Graham został obdarzony ogromnym darem opowiadania. Choć nadal uważam, że pojawia się odrobinę za dużo polityki i ekonomii, to jednak te wątki dodają powieści rozmachu, urealniają ją. Myślę, że autor trochę za bardzo rozpędził wyobraźnię. Dodał bohaterom przymiotów, których nie posiadali i wywołał na siłę kilka afer, żeby podkręcić akcję. Jest to niespójne z tym co stworzył wcześniej. Doprowadził tym do upadku obyczajności, do upadku zasad i skalania miłości. Stworzył między Rossem i Demelzą piękną miłość jak z bajki. Wierną, pełną poświęceń, bezgraniczną, opartą na przyjaźni. I po prostu ją zbrukał. Obustronnie. Mnie, jako wielką fankę tego teamu, tak realnego aż zapierającego dech, zabolało to i zniechęciło.
Oczywiście nie ma niczego straconego, ponieważ jestem dopiero w połowie serii. Graham po prostu nie mógł stworzyć dwunastu nieskazitelnych tomów. Ale przyznam, że po „Falę gniewu”, jakże wiele mówiący tytuł, sięgam z lekkim niepokojem.
Moja ocena: 6/10
Co mówił? Że miłości nie ubywa, jeśli się ją daje. Miłość zawsze coś tworzy, nigdy nie niszczy. Czułość nie jest podobna do pieniędzy: im więcej jej się daje, tym więcej ma się jej dla innych.