do jutra
do jutra
„Do jutra”

„Do jutra” to drugi tom cyklu: Colter Shaw

Colter Shaw, łowca nagród, poszukuje dwóch mężczyzn, którzy dopuścili się zbrodni w rodzinnym mieście. I choć ich sprawa rozwiązuje się szybką drogą dedukcji, przypadkiem natrafia na trop dziwnej organizacji, zajmującej się wyciąganiem ludzi z najgorszych traum i depresji.
Colter wyrusza na dzikie tereny stanu Waszyngton, żeby wejść w szeregi grupy i zbadać faktyczną działalność Fundacji Ozyrys. Odkrywa przerażającą prawdę o tym, w jaki sposób pociesza swoich kuracjuszy pełen magnetyzmu i urzekający mistrz Eli.

Seria o Colterze Shaw porywa wiarygodnością i powściągliwą charyzmą swojego bohatera. Jest on typem nieustraszonego surwiwalowca, który jednak nie zgrywa super bohatera, realnie ważąc ryzyko i możliwość sukcesu. Drugi tom jednak, jak to często się zdarza, jest pomostem pomiędzy tym co było, a finałem. I o ile można to ugryźć w sposób naprawdę dobry Deaverowi wyszło to nieco drętwo.

Początkowo akcja prze w bardzo fajnym tempie. Przypominamy sobie za co tak bardzo polubiliśmy Coltera, jaki z niego zaradny i empatyczny facet. Do momentu, w którym bohater trafia do ośrodka, podejrzewając, że to nic innego jak zwykła sekta. W trosce o osoby naprawdę potrzebujące pomocy wchodzi w szeregi ugrupowania, w którym każdy ma stopnie zaawansowania. Zaskakująco szybko wskakuje na kolejne szczeble w hierarchii.
I wtedy wszystko diametralnie zwalnia.

Z jednej strony to rozumiem. Kto już czytał Jeffery Deavera wie, że autor podchodzi do każdego tematu z wręcz chirurgiczną precyzją. Poznajemy więc strukturę i działanie sekty odsłaniając ją płat po płacie. Niestety z drugiej strony obudziło się we mnie pewne znużenie, bo przecież, kiedy czytam o np. morderstwie, to nie oczekuję, że autor „pokaże” mi kulę przebijającą ciało centymetr po centymetrze. Oczekuję zwrotów, oczekuję akcji i reakcji. Do „Do jutra” wkradło się zbyt wiele monotonii. Coś na kształt zwykłego dnia w niezwykłym miejscu. Dzień po dniu, godzina po godzinie.

Zawiódł również sam Colter. Jest perfekcjonistą, a nie zrobił odpowiedniego researchu i nie dowiedział się tak fundamentalnej rzeczy jak to kim był Ozyrys. Zapisując się do Fundacji Ozyrys, to ogromne niedopatrzenie. Sięgał po pomoc wielu ekspertów, a nie zajrzał do wyszukiwarki. A gdyby to zrobił już na wejściu wiedziałby co na wielkim finale drogi szykuje mistrz Eli. Niby wiemy, że nie byłoby wtedy całej tej przeprawy, ale błąd jest jednak zbyt kardynalny.

Mimo wszystko kreacja bohaterów jest naprawdę dobra. Choć wiem, że mój racjonalizm odpowiadałby na słowa mistrza śmiechem, rozumiem, że wielu ludzi w potrzebie łapie się czegoś takiego jako ostatniej deski. I tutaj też się zgrałam z kilkoma postaciami w książce, dla których to były zwykłe brednie i które od początku nie wierzyły w ani jedno słowo.

Kiedy już dochodzi do akcji, to jest to naprawdę dobry poziom. Pozbawiony chaosu, precyzyjny i świetnie ułożony logicznie. Colter jest niczym żywa, czująca maszyna, która zrobi wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo, ale nie działa bez namysłu ani pochopnie.

Podsumowując:

Nie mogę się wprost doczekać trzeciego tomu, który już ukazał się w Stanach pod tytułem „The Final Twist”. Shaw w końcu ruszy rozwikłać swoją rodzinną tajemnicę. Czy znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania?
„Do jutra” jest dobrą, choć na mój gust zbyt rozciągniętą książką. Na jej plus działa to, że czyta się naprawdę szybko, bo właśnie taki styl ma autor. Sprawia, że strony pochłaniają się same.

Moja ocena: 6/10

Agencja Reklamy Arte Studio