

„Dotyk Julii” – tom 1
Zostałam przeklęta
Mam niezwykły dar
Jestem potworem
Mam nadludzką moc
Mój dotyk zabija
Mój dotyk to moja siła
Jestem narzędziem zniszczenia
Będę walczyć o miłość
Tytułowa Julia ma dar. Dar, bądź też przekleństwo. Przez całą książkę toczy się spór o te dwa określenia. Jej dotyk zabija. Powoduje straszliwy ból i po kropelce wysysa z człowieka życie. Przerażeni rodzice zamykają ją w zakładzie dla obłąkanych, a w międzyczasie na ziemi dochodzi do czegoś w rodzaju apokalipsy. Julia trzy lata spędza w izolatce, przez trzy lata z nikim nie rozmawia i trzy lata nie widzi żywego człowieka. Do momentu aż zostaje jej przydzielony współwięzień. Adam. Adam (ciacho nad ciacha) początkowo odnosi się do niej wrogo, nawet agresywnie. W niedługim czasie okazuje się jednak, że wcale nie jest taki butny, ani hardy za jakiego chciałby uchodzić. Generalnie rzecz biorąc w ogóle nie jest tym, za kogo się podał. Powoli wychodzi na jaw, że Julia nie jest obłąkaną wariatką, czego przez całe życie była pewna. Jest bronią. Bronią, którą można wykorzystać w dwójnasób. Można nią podbić świat, bądź go uratować. Jakiekolwiek zamiary by się wobec niej miało, przede wszystkim trzeba się jej bać. Kim tak naprawdę jest Adam i jaką ścieżkę obierze Julia, która nie pragnie niczego poza gramem czyjejś uwagi i choćby pozorem normalności?
Spójrz na mnie – o to chciałabym cię poprosić.
Porozmawiaj ze mną raz na jakiś czas.
Znajdź lek na te łzy, bo naprawdę chciałabym odetchnąć. Choć raz w życiu.
Książka dostarczyła mi takiego koktajlu wrażeń, że nie mam pojęcia jak ją ocenić.
1 – sam pomysł na fabułę. Oryginalny, czy też nie (nie mam zbyt wielkiego rozeznania w fantasy), spodobał mi się. Może nawet nie sam fakt, że nie można Julii dotknąć, ale strasznie mnie ciekawiło jak autorka to poprowadzi. Bo przecież sam wątek „tak bardzo chcę, ale nie mogę” jest już interesujący. Poprowadziła intrygująco i znakomicie.
2 – literatura młodzieżowa. Czyli schematyczna. Jak do tej pory jeszcze żadna z tego gatunku mnie nie zaskoczyła, a tu nagle olśnienie. Chociaż kilka wątków przewidziałam, to jednak masa zwrotów akcji i zachowań samych bohaterów jest naprawdę bardzo ciekawa. Każde z nich pokazuje swój odrębny charakter, każde jest indywidualnym tworem, ma własne zdanie i własną osobowość. Kilka głównych postaci jest bardzo ciekawie wykreowanych.
3 – pierwsza połowa książki trochę mnie nudziła. Była zakompleksiona i skryta Julia, chowająca się w sobie jak dzikie zwierzątko. Ciekawa i bojąca się wszystkiego co się działo. Adam próbował być z kolei tajemniczy, ale po czyjej stronie stanie – sprawa jasne jak słońce od pierwszej chwili. Zwłaszcza, że jego pięciominutowe udawanie drania to dosyć słaba gierka. Mnie nie przekonał. Jedyną postacią, którą polubiłam od samego początku był Warner, czyli złyyy dowódca. Zdaje się, że mam słabość do złych postaci, bo zawsze jakoś z nimi faworyzuję. Warner był od początku do końca konkretny, zdecydowany kim jest i czego chce. Niby Adam też, ale jednak inaczej.
– Hej…
– Nie możesz mnie dotknąć – szepczę.
Nie mówię mu: kłamię.
Nigdy mu nie powiem: możesz mnie dotknąć.
Chcę powiedzieć: proszę, dotknij mnie.
4 – sposób, w jaki książka została napisana. Mix. Pierwsza połowa drażniła mnie strasznie. Zrozumiecie pewnie dlaczego. Mam teraz fioła na punkcie sprawdzania poprawności interpunkcji. Chociaż sama strzelam błąd za błędem lubię patrzeć na poprawność. Otóż w Julii celowym zabiegiem było zupełne zawalenie przecinków, kropek wielkich liter i liczebników. Ciąg czytania kompletnie zakłócało mi wsadzenie cyfry, zamiast napisanie jej. Wystarczyło jednak, żebym dała się ponieść tym specjalnie popełnionym błędom, żeby rozgryźć jak bardzo chaotycznie i szybko myśli Julia. Nie sądziłam, że da się jeszcze stworzyć coś nowego w literaturze i nawet byłam gotowa z tym polemizować, ale ostatecznie pani Mafi zamyka mi usta. Jeśli zrozumiecie sens ciągłych przekreśleń tekstu i czasami zupełnie złemu szykowi zdań, odkryjecie dodatkowe emocje, które nie zostały zapisane słowami.
Nie mogę również nie wspomnieć o wypływającej spomiędzy stron liryce. Tak wielu pozbawionych kiczu i barwnych metafor nie widziałam od czasu przerabiania pieśni i trenów. Czy mi się to podobało. Taaak 😀
Spędziłam w zamknięciu już 264 dni. Towarzystwa dotrzymują mi tylko niewielki notatnik, uszkodzone pióro i liczby w mojej głowie. 1 okno. 4 ściany. 1,5 metra kwadratowego powierzchni. 26 liter alfabetu w języku, którym nie mówiłam przez 264 dni odosobnienia. Minęło 6336 godzin, odkąd dotykałam innej ludzkiej istoty.
Efekt jest taki, że przez pół książki się buntowałam, a drugie pół mnie zdobyło i przeczytałam je w mgnieniu oka. Faktem jest, że to drugie pół jest dużo ciekawsze a akcja nie pozwala się oderwać. Wszyscy bohaterowie obierają stanowiska i nie ma już żadnego czarowania i mamienia. Końcówka mi do złudzenia przypomina „Kosogłosa”, ale jak na razie nie traktuje tego jako wady.
Jak obiecałam pociągnę lajty aż do skutku, żebyście miały co wybierać kiedy nadejdzie pora 🙂
Julię polecam jak najbardziej, bo chociaż początkowo ciężko mi się było przestawić na niezwykle specyficzny klimat książki, to później jednak uznałam jej wartość. Jest lekka, zmusza do przeżywania, posiada bardzo dobrą akcję, schematyczny, ale dobry wątek romantyczny i przede wszystkim ciekawe, niestandardowe podejście do tematu. Już z samego faktu na to, warto jej się przyjrzeć.
Lena – dziękuję!
Moja ocena 7/10
Jego głos tak delikatnie obejmuje litery mojego imienia, że umieram 5 razy w ciągu jednej sekundy.