„Jej wszystkie życia”

Sporo się na ten temat słyszy, niestety, jak to bywa w przypadku zjawisk niewyjaśnionych naukowo, mało się wie.
A co jeśli inne wcielenie wcale nie przenosi nas w ciało kota, ptaka, bezdomnego czy miliardera? Co jeśli jest alternatywną wersją nas samych? Jeśli nikt inny, tylko my osobiście kierujemy tym, kim będziemy w następnym życiu? Mamy przed sobą nieskończoną ilość możliwości i odhaczamy na liście te przebyte. Jeśli Ursula w innym wcieleniu nadal jest Ursulą, tyle że wybiera inną szkołę, wyprowadza się do innego państwa, pobiera z innym mężczyzną, zamiast w lewo skręca w prawo lub przykładowo w pewien dzień wiedziona natchnieniem nie idzie ścieżką na skróty? Co jeśli czeka nas nieskończenie wiele wersji naszego własnego życia?

-Mam wrażenie, jakbym czekała, aż zdarzy się coś potwornego, a potem uświadamiam sobie, że to już się stało.

Mniej więcej właśnie tak zachęciłabym do przeczytania tej książki. Przed czytaniem, w czasie czytania nasuwa się milion pytań, na które częściowo dostajemy odpowiedź. Jest ona jednak tak nikła i enigmatyczna, że właściwie trzeba by było zapytać raz jeszcze, więc zatrzaśnięciu okładki rozmyślałam nad nimi przez bardzo długo.

– A gdybyśmy tak mogli przeżywać nasze życie raz za razem – rozmarzył się Teddy – żeby wreszcie zrobić coś tak jak należy? Czyż nie byłoby to wspaniałe?
– Myślę, że to by było niezwykle męczące. [Ursula].

Powieść Jej wszystkie życia zapisały jej autorkę, Kate Atkinson, na mojej liście „do przerobienia w całości”. Jeśli ktoś potrafi w sposób wciągający i to nie byle jak wciągający, opisać zwyczajną codzienność, wypełnianie domowych obowiązków, pracę urzędniczki i pogawędki z poszczególnymi osobami, to ja się w pas kłaniam. Ursula, bohaterka powieści, jest najzwyczajniejszą dziewczyną na świecie. Posiada swoje wady, kilka zalet i charakter, który się zmienia i dostosowuje do sytuacji, w jakich się znajduje. Czasami coś jej się udaje, czasami ponosi porażki, a czasami zapada ciemność. Dosłownie. 3/4 rozdziałów kończy się zwrotem o ciemności. Kiedy byłam pytana kiedy skończę czytać, odpowiadałam: „Jak tylko zapadnie ciemność”. Znaczy, że tylko rozdział dokończę. Czasami mnie to nawet bawiło, ale należy zaznaczyć, że książka posiada niepowtarzalny klimat. Nie tyle realizmu, ile prostoty zanurzonej w mistycyzmie. Fascynują mnie powieści opowiadające o życiu normalnego człowieka i nie zanudzające przy tym.
Ursula w każdej nowej szansie na „przeżycie życia” obiera troszkę, bądź zupełnie inną drogę. Nawet najmniejszy manewr wpływa diametralnie na całą jej przyszłość, a co ciekawsze na przyszłość ludzi jej towarzyszących. Bo przecież jeśli nie stanie na ich drodze, jeśli nie odegra swojej roli w ich życiu, bądź przeciwnie, nagle się w nim pojawi, to historia się zmienia. Będą musieli przeżyć swoją pętle czasową. Najciekawiej robi się, kiedy zapala jej się lampka. Już kiedyś widziała to miejsce, chociaż jest w nim pierwszy raz. Zna imię tej dziewczyny, chociaż jeszcze nigdy się nie spotkały. Nie wie skąd, ale ma pewność, że powinna opuścić to miejsce, nie wchodzić do tego budynku i uciekać od tego mężczyzny. Uświadamia sobie, że przecież nie jest normalnym na każdym kroku mieć deja vu!

„Stań się, kim jesteś, poznawszy to wprzódy”.
Teraz już wiedziała kim jest.
Nazywała się Ursula Beresford Todd i była świadkiem.

(Tak na marginesie, czy widzicie jak się nazywa?)
Co na minus?
Kolejne i kolejne przeżywanie dzieciństwa Ursuli zaczynało być momentami nużące. Chociaż za każdym razem wydarzało się coś innego, to jednak niektóre fakty pozostawały niezmienione. Przyznaję, że miałam ochotę przeskoczyć dany akapit. Ale koniec końców nie żałowała, że tego nie zrobiłam.

Książka ta jest jak wielki kufer, do którego ktoś nawrzucał wiele gatunków i emocji, po czym porządnie nimi zamieszał. Nie zrobił tego jednak chaotycznie i byle jak. Mamy powieść obyczajową, wojenną, romans, dramat, sensację i niesamowite zgłębianie ludzkiej psychiki. Czytałam recenzje, w których porównywano ją z Dniem świstaka, albo Efektem motyla. Blisko, ale to coś zupełnie innego. Podobało mi się porównanie toczącej się w niej akcji do węża, który pożera swój własny ogon. Bardzo celne, chociaż też nie do końca zgodne. Wszystko przeplata się ze sobą w niepowtarzalną mozaikę. Coś wspaniałego znaleźć odpowiedź na odwiecznie zadawane pytanie „Co by było, gdyby…”. Strasznie żałowałam, że wrzesień zupełnie ogołocił mnie z czasu i mogłam czytać tylko późnymi wieczorami, bo nie poświęciłam jej tyle uwagi, na ile zasługiwała. To książka nad którą można zupełnie odpłynąć na długie godziny. Zmusza do przemyśleń i pozostawia po sobie to fajne drżenie w sercu. Zdecydowanie polecam ją dla tych, którzy lubią zakręcone fabuły i specyficzne klimaty. Książka, którą trzeba przeżyć, żeby zrozumieć o czym tak właściwie jest. Doskonała pozycja na jesienną słotę.
I na koniec mój ulubiony cytat:

Rozpostarła ramiona na powitanie czarnego nietoperza, polecieli ku sobie i objęli się w powietrzu niczym dwie dawno rozdzielone bratnie dusze. To właśnie jest miłość, pomyślała Ursula.

Moja ocena: 7/10

Agencja Reklamy Arte Studio