

„Królowie Dary” (t.1)
Cwany i czarujący hulaka Kuni Garu oraz stanowczy i nieustraszony Mata Zyndu zdają się zupełnymi przeciwieństwami. Mimo to, gdy niezależnie od siebie występują przeciwko cesarzowi, szybko zawiązuje się między nimi przyjaźń. Łączy ich upór w dążeniu do celu i walka ze wspólnym wrogiem. Po obaleniu władzy ich drogi rozchodzą się w dramatycznych okolicznościach. Dzielą ich wizje co do kierunku, w którym powinien zmierzać świat, oraz… pojęcie sprawiedliwości.
Królowie Dary to pierwszy tom cyklu Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu.
Jedyne orientalne powieści jakie do tej pory poznałam opierały się na pięknych widokach, przesyconych barwach i wielkich uniesieniach. Tak, do tej pory były to romanse. Fantasy w klimacie orientu? To zupełna nowość.
Ken Liu jest Amerykaninem chińskiego pochodzenia. Twórcy fantasy mają coś ze sobą wspólnego. Są niesamowicie wszechstronni. Podobnie jak pisałam przy okazji recenzowania Dopóki nie zgasną gwiazdy, gdzie autor książki Piotr Patykiewicz imał się przynajmniej setki zawodów, tak Ken Liu jest prawnikiem, programistą komputerowym i tłumaczem. A przy okazji pisze książki z gatunku fantasy i science-fiction jak również poezję. Za każdym razem czytając takie biografię zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Dlaczego zawsze brakuje mi czasu chociaż robię tylko mały ułamek w porównaniu z powyższym…
Kto by pomyślał, że cesarstwo zacznie drżeć w posadach, ponieważ dwóch robotników zdecydowało, że nie ma już nic do stracenia?
Przyznam szczerze, że początki powieści nie były dla mnie łatwe z wielu względów. Przede wszystkim zupełnie obcy świat, w którym poniekąd musiałam się odnaleźć. Specyficzne nazewnictwo przedmiotów, czy miejsc. Wielowątkowość, która choć poprowadzona doskonale, początkowo przyprawiła o niezły zawrót głowy. Ilość bohaterów, których obce imiona zupełnie nie chciały się przypisać do żadnej ze stron. Wielka Dara ze swoimi królestwami, których każde miało cechę charakterystyczną i w końcu wszechpotężni bogowie usilnie starający się działać wedle swojego kodeksu jednocześnie łamiąc go. Uwierzcie, że to naprawdę powodowało to niezły zamęt w głowie.
Po jakimś czasie, kiedy nazwy się utrwaliły, a dzięki wyobraźni osoby dostały twarze, wszystko stało się płynne i klarowne.
Powieść Kena Liu z jakiegoś powodu przypomina mi trylogię Tolkiena. Czy wpływa na to sam fakt perfekcyjnie skonstruowanej machiny świata stworzonego od podstaw? Czy może ta wspominana wielowątkowość, której ścieżki się przeplatają, łączą i rozchodzą, mniej lub bardziej dotyczą wątku głównego, ale są niezmiennie zajmujące? Być może chodzi o bohaterów, których styl i charakter tak bardzo się od siebie różnią, ale w chwili próby starają się połączyć swoje wpływy i siły, żeby stawić zwielokrotniony opór wrogowi? Jak widzicie przyczyn jest wiele i chociaż style pisarskie są zupełnie różne nie potrafiłam wyrzucić tego skojarzenia z myśli.
Kiedy wystarczająco poznasz świat, nawet źdźbło trawy może stać się twoją bronią.
Królowie Dary to powieść wymagająca. To nie jest fantasy, gdzie dobre wróżki ratują z opresji, a złośliwe chochliki robią psikusy. Tam polityka, podziały administracyjne i taktyki wojenne niewiele różnią się od świata zupełnie realnego, a jednak porywają czytelnika w wir nieprawdopodobnej przygody.
Rządy następujących po sobie cesarzy wzburzają ludy Dary. Prości chłopi i ostatecznie nawet wojska buntują się przeciw tyranii, biedzie i podłej niesprawiedliwości, z jaką są traktowani. Kuni Garu – hulaka i lekkoduch, oraz rządny zemsty Mata Zyndu mimo całkowitych przeciwności charakterów łączą siły w rebelii mającej na celu obalenie reżimu. Jak im się powiedzie i jakie będą tego następstwa? Być może wcale nie tak świetlane jak zakładali.
To naprawdę wielki kawał dobrej literatury. Powoli, solidnie zawiązująca się fabuła, misternie wykreowane postaci, wzrastające napięcie, rodząca się przyjaźń i w końcu eksplozja między wyspami fantastycznego świata – rewolucja. Perfekcyjnie dopracowane najmniejsze szczegóły powieści takie jak bardzo realni bohaterowie, historia i struktura Dary, systemy polityczne, warstwy społeczne, fauna i flora, religia, dialekty. Masa czynników, które sprawiają, że wyimaginowany świat nabiera realnych kształtów. Myślę, że cykl Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu ma realną szansę wpisać się do kanonu klasyki fantasy.
Moja ocena: 7/10
Tak zupełnie na marginesie, choć może niesłusznie, bo jest to ważny element, po raz kolejny muszę wychwalić jakość wydania. Książki wydawane przez SQN są tak dopieszczane po względem estetyki, że należą im się wszelkie słowa uznania. Zwłaszcza w dzisiejszej dobie oszczędzania, gdzie boję się czasami przewrócić stronę, żeby nie odpadła od reszty. SQN to wydawnictwo, któremu nadal chce się inwestować w jakość a nie ilość.