

„Miasto z mgły”
Rok 2020 upamiętni się szczególnie w historii świata. Również tego literackiego. Kiedy odszedł Mistrz nie mogłam dać wiary tej informacji. W zasadzie do tej pory jest to dla mnie równie nierzeczywiste jak Barcelona zbudowana ze świateł, mgły, mroku i tajemnic.
Zbiór jedenastu opowiadań, które łączą się z Cmentarzem Zapomnianych Książek jest ostatnim, pośmiertnie wydanym, dziełem Zafona. Nieskazitelny styl literacki, który wiele lat temu oderwał mnie od ziemi, wybrzmiał raz jeszcze, pokazując swoje oblicze w pełnej krasie. Historie odnoszące się do magnum opus pisarza, po raz ostatni uchylają rąbka tajemnicy zamglonej Barcelony.
Wydaje mi się, że moja opinia nie będzie miarodajna dla czytelnika rozważającego podjęcie lektury. Jestem absolutnie oddana prozie autora, a świat, jaki wykreował uzyskał w mojej wyobraźni miano krainy ze snów. Niekoniecznie tych kolorowych. Mistrzowski styl, choć porównywany do tak wielkich tego gatunku jak Dickens i Tołstoj, tak naprawdę nie jest podobny do niczego. Jest jedyny i niepowtarzalny. Tańczący na pograniczu fikcji, chylący się ku magii. Nierzeczywisty. Zafonowski.
Dzięki tym opowieściom możemy zerknąć na samą podwalinę legendarnego już Cmentarza. Chwili, w której praprzodek Daniela Sempere próbuje chronić największe skarby, jakie posiada. Pamięć, kulturę i historie zaklęte w książkach. Możemy przeczytać opowiadania o mistrzach samego mistrza. O Antonim Gaudim, który włożył ogromny wkład w wizerunek Barcelony, a który płynąc statkiem zachwyca się parą i światłem. Twierdzi, że to z nich powinny być zrobione miasta. O projekcie sekretnej biblioteki, wielkich namiętnościach i mrokach ludzkich dusz. O emocjach ulotnych jak mrugnięcie okiem, a jednak uwiecznionych na papierze.
Jeśli ktoś zna literaturę Zafona, wie, że jakiekolwiek opisujące go słowa zawsze okazują się zbyt prozaiczne w starciu z przeżyciami, jakie daje cała tetralogia i każde z „mniejszych” powieści i opowiadań. Podobnie jest w przypadku tego wieńczącego twórczość zbioru. To coś, co wdziera się w duszę, pozostawia w niej nostalgię i na zawsze jątrzące się ranki. Pozwolę sobie odnieść się do zupełnie innej, choć równie nieśmiertelnej autorki. Lucy Maud Montgomery w jednej ze swoich licznych powieści pyta, dlaczego bywa tak, że coś jest tak piękne, że aż boli. Właśnie każda z historii Zafona ma w sobie takie piękno. Wywołujące ból, który nie ustaje, kiedy emocje już opadną. Każde wspomnienie o którejś z jego książek otwiera te ranki na nowo.
To tak piękne, że aż boli.
Podsumowując:
Twórczość Carlosa Ruiz Zafona, nawet ta w postaóci małych opowiadań, promienieje miłością do literatury. Jak również radością z jej tworzenia. Dziesiątki poplątanych wątków, które grały ze sobą bez śladu fałszu, tajemnice i elementy zadumy odrywające nas od rzeczywistości. Nawiązania do wydarzeń i postaci zupełnie prawdziwych, akrobatyczny taniec na pograniczu magii i realizmu. Genialna narracja, której można słuchać całą wieczność. I w końcu pierwszorzędna, najlepsza z najlepszych, rozrywka. Bo każde opowiadanie i cała tetralogia doskonale nadają się również dla młodego, żądnego głębi czytelnika.
„Jesteśmy tym, co pamiętamy. I im mniej pamiętamy, tym mniejsi jesteśmy”.
To już koniec. Odszedł niebanalny, przeogromny talent. Mistrz pozostaje nieśmiertelny w naszych myślach i sercach, ale utkana z chmur Barcelona ma nowego lokatora. Opiekuńczego ducha, którego kroki już na zawsze rozbrzmiewać będą na Remblach.
„Nie tych, którzy chcą nas pognębić, ale tych, którzy spieszą nam z pomocą, zdradzamy, choćby tylko po to, by nie przyznać się do długu wdzięczności, jaki wobec nich mamy”.