

„Miecz przeznaczenia” (tom 2.)
Wiedźmiński kodeks stawia tę sprawę w sposób jednoznaczny: wiedźminowi smoka zabijać się nie godzi.
To gatunek zagrożony wymarciem. Aczkolwiek w powszechnej opinii to gad najbardziej wredny. Na oszluzgi, widłogony i latawce kodeks polować przyzwala.
Ale na smoki – nie.
Wiedźmin Geralt przyłącza się jednak do zorganizowanej przez króla Niedamira wyprawy na smoka, który skrył się w jaskiniach Gór Pustulskich. Na swej drodze spotyka trubadura Jaskra oraz – jakżeby inaczej – czarodziejkę Yennefer. Wśród zaproszonych przez króla co sławniejszych smokobójców jest Eyck z Denesle, rycerz bez skazy i zmazy, Rębacze z Cinfrid i szóstka krasnoludów pod komendą Yarpena Zigrina. Motywacje są różne, ale cel jeden.
Smok nie ma szans.
Powyższe opowiadanie rozpoczyna drugi tom krótkich historii zapoznających nas z osobą, zwyczajami i otoczeniem wiedźmina Gealta z Rivii. Poprzednia część bazowała na wspomnieniach bohatera. W „Mieczu przeznaczenia” akcja pięciu opowiadań toczy się w miarę ich przedstawiania i każde kolejne jest wynikową bądź też następuje tuż po poprzednim. Efekt? Gładka, klarowna i układająca się w fascynującą całość powieść. No bo sceny ułożone w taki sposób to przecież już coś więcej niż klasyczny „zbiór opowiadań”.
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza… Jednym jesteś ty.
Każde opowiadanie (wstępnie przedstawię je jako odrębne historie) już na samym początku wywoływało we mnie uśmiech zdziwienia. Nie da się przejść koło tego obojętnie, bo Andrzej Sapkowski dokonał czegoś, co po prostu uwielbiam. Zebrał kilka naszych najbardziej znanych słowiańskich bajek i legend opowiadanych najmłodszym i przerobił je na wersje przystępną dla tych nieco starszych. I tak mamy „Szewczyka Dratewkę” w postaci wieśniaka, który usiłuje wypchać padlinę trucizną, żeby zabić smoka, mamy uroczą syrenkę o (w ocenie Geralta) najdoskonalszych piersiach, próbującą zmusić swojego króla do zamiany nóg na ogon. Pojawia się również odpowiednik Królowej Śniegu, omamiającej swoich wybranków opiłkami lodu. Praktycznie każdy rozpoczęty rozdział kojarzy nam się z czymś co znamy, co przywodzi nam na myśl przygodę i świetną zabawę. Tę najpierwotniejszą, zaszczepioną w dzieciństwie.
Feria barw wśród bohaterów. Wiadomo, że głównym protagonistą sagi o wiedźminie jest Geralt, ale każde opowiadanie ma swoją odrębną gwiazdę kroczącą ramię w ramię z nim. Trzy Kawki, wielce tajemnicza, inteligentna i przenikliwa osobistość. Impulsywna Yennefer jeszcze bardziej rozwija wachlarz swoich możliwości. Jaskier, dzielny bard, którego domeną jest pchanie się w sam środek zawieruchy. Ciri, mała księżniczka przeznaczona do wielkich rzeczy. Essi Daven o pięknych oczach i smutnym losie i jeszcze kilka innych postaci, które od razu zapadają w pamięć.
Bohaterowie każdej z pięciu części są tak wyraziści, tak charakterystyczni, a ich historia tak pasjonująca, że zapadają w pamięć i jeśli jeszcze pojawią się w kolejnych tomach sagi, na pewno od razu skojarzę, jak rozpoczęła się ich przygoda. Co najciekawsze dotyczy to charakterystyki każdej jednej osoby i każdego wydarzenia. Sapkowski nie traci czasu na pisanie, że ktoś jest romantyczny, a ktoś inny skłonny do nostalgii czy bezpośredni. Tak formułuje dialogi i wydarzenia, że bez problemu sami jesteśmy w stanie opisać daną postać. Pozwala to na swobodne kreowanie własnych opinii i natychmiastowe przywiązanie do bohaterów.
Dlatego też byłam niemal wzruszona jak przenikliwie, choć na pozór lekko, przenikamy psychikę Geralta.
Jest mutantem. Kimś niezdolnym do uczuć, kimś kto doskonale i bez wahania wie co ma zrobić i gdzie jest jego miejsce. Właściwie na każdym kroku bardzo usilnie stara się o tym pamiętać. Zakrawa to o kompleks? Poczucie niższości?
Choć jest szlachetny, honorowy i wedle mojej opinii bardzo uczuciowy, zamyka swoje życie w ciasnych ramach wiedźmińskiego kodeksu. Jego głębokie przemyślenia, piękne wywody z samym sobą ukazują nam co dzieje się w jego umyśle i jak podłe ludzkie taktownie wyrzeźbiło jego poczucie wartości.
I tutaj kilka słów do kobiet, które nie przepadają za powieściami fanstasy. Zwłaszcza tymi zakrapianymi krwią tryskającą na ściany. Spotkałam się tu z aż trzema pięknymi historiami o miłości. Naprawdę pięknymi. Jedna niemożliwa i niespełniona, druga z tragicznym finałem, a trzecia słodka i bezbronna, bo skierowana do dziecka. Byłam niejednokrotnie pełna współczucia, nostalgii i wzruszeń nad losem, jakie przeznaczenie napisało Geraltowi.
Ależ ja mam paskudny uśmiech, pomyślał Geralt, sięgając po miecz. Ależ ja mam paskudną gębę. Ależ ja paskudnie mrużę oczy. Więc tak wyglądam? Zaraza.
Mój mąż prosił, żebym szczególną uwagę zwróciła na bardzo detalistyczne i plastyczne sceny walki. I rzeczywiście zwróciłam. Nie powiem, żeby były moimi ulubionymi fragmentami, ale w pełni potrafię je docenić. Przed oczami wizualizuje się każde pociągnięcie miecza jak pędzla. Każdy krok, obrót, machnięcie ręką. Nie byłoby mi sobie łatwo wyobrazić taką walkę, a tutaj proszę. Figurki w mojej głowie walczyły ze sobą tak finezyjnie jak w pierwszorzędnym filmie.
Jestem coraz bardziej oczarowana stworzonym przez autora światem. Magia na każdym kroku przeplata się w nim z rzeczywistością. Magiczne istoty i niezliczone potwory walczą nieustannie z człowiekiem. Człowiekiem niezmiennie mającym się za najwyższy gatunek, podbijającym nowe tereny i niszczącym toczące się na nim życie. Driady, elfy, krasnoludy, czarodzieje – to wszystko nieludzie, których trzeba zabić lub umieścić w rezerwatach.
Ano, cóż, paskudny otacza nas świat – mruknął wreszcie. – Ale to nie powód, byśmy wszyscy paskudnieli. Dobra nam trzeba.
Bardzo podobała mi się ta część. Głównie dlatego, że przywiązała mnie do bohaterów, a to jak wiadomo ma kluczowe znaczenie w kontynuacji serii. Nawet jeśli fabuła gdzieś podupadnie, to ja już wiem, że muszę poznać historię Geralta i osób, które spotyka w ciągłej wędrówce. Chyba najbardziej w tej chwili pasjonuje mnie wątek Ciri, bo choć mocno poruszony nadal opiera się na samych znakach zapytania. Świetnie się tu czyta dialogi, które tworzą lwią część tekstu. Pełne lokalnego żargonu bywają strasznie zabawne i realistyczne. Troszkę brakowało mi opisów, bo choć bardzo dobre były rzadkie. Ale tak jak pisałam wyżej dialogi doskonale ten brak rekompensują.
Ostatnie opowiadanie o niejasnym tytule „Coś więcej” staje się doskonałą podwaliną do otwarcia głównej historii. Wręcz czuć ciarki na plecach, zapowiadające… coś więcej! Jeśli są ludzie, którzy nadal się zastanawiają o co chodzi z tym całym wiedźmińskim szumem – gorąco zachęcam. Poczujecie się dumni, że to nasze – rodzime!
Moja ocena: 8/10
Nie czas na pytania, czas pytań minął! Teraz jest czas czynów!