

„Moje córki krowy”
Marta odniosła sukces w życiu, jest znaną aktorką, gwiazdą popularnych seriali. Pomimo sławy i pieniędzy, wciąż nie może ułożyć sobie życia. Samotnie wychowała dorosłą już córkę. W przeciwieństwie do swojej silnej i dominującej starszej siostry, Kasia jest wrażliwa i ma skłonność do egzaltacji. Pracuje jako nauczycielka, jej małżeństwo jest dalekie od ideału. Mąż Kasi to życiowy nieudacznik, który bezskutecznie poszukuje pracy. Siostry nie przepadają za sobą, ale nagła choroba matki zmusza je do wspólnego działania. Muszą zaopiekować się ukochanym, ale despotycznym ojcem. Marta i Kasia stopniowo zbliżają się do siebie i odzyskują utracony kontakt, co wywołuje szereg tragikomicznych sytuacji.
Ostatnio wszędzie widzę ten mało delikatny tytuł, więc nie potrafiłam się powstrzymać (zresztą nie było powodu, żebym musiała to robić), żeby sprawdzić o co z tymi krowami chodzi…?!
Czy jest to książka przy której można śmiać się i płakać jak zapowiada sama autorka? Według mnie ani jedno ani drugie. Nie znalazłam w niej scen, które doprowadziłyby mnie do czegoś więcej niż uśmiechu, ani takich, przez które polałyby się łzy. Jaka więc jest?
„Moje córki krowy” to niezwykle realistyczny obraz tak właściwie całkiem przeciętnej polskiej rodziny. Kasia nauczyła się nienawidzić Martę absolutnie za wszystko. Od najwcześniejszych lat dziecięcych kiełkowała w niej zazdrość. Musiała nosić ubrania po starszej siostrze, słuchać jak rodzice ją chwalą, patrzeć jak robi karierę, a wszyscy dookoła jej pomagają. Sama miała tylko męża darmozjada i wcale niełatwą pracę, z której musiała utrzymać rodzinę. Obie siostry czują do siebie jedynie niechęć. Wisi między nimi masa niewyjaśnionych pretensji i złości.
Jak się zachowają, kiedy staną w obliczu najcięższego przeżycia dla każdego dziecka? Czy będą potrafiły się wesprzeć, czy tragedia jeszcze bardziej je od siebie oddali?
Podeszłam do tej powieści w sposób dosyć swobodny. Nastawiona na kolejną obyczajówkę, która tu zasmuci, tam rozbawi, zostawi po sobie coś mądrego i ogólnie dostarczy rozrywki. Nie spodziewałam się, że trafię na książkę o tak ciężkim temacie. Książkę, w której bohaterom raczej nic nie jest ułatwione. W bardzo trudnych sytuacjach muszą podejmować ciężkie decyzje, często pod silną presją czasu i otoczenia. Decyzje moralne i te płynące z odruchów serca w starciu z wzajemną wrogością wydają się po stokroć cięższe.
Bohaterki, sceneria i sam wątek główny są tak przeraźliwie autentyczne aż niejednokrotnie przechodziły mnie ciarki. Marta codziennie przełykająca pustkę i samotność w swoim życiu, Kasia walcząca z frustracją kolejnym drinkiem, awantury, ranienie najbliższych osób przynoszące chwilową ulgę i jeszcze większą frustrację, okrucieństwo losu i wywołujące panikę nastawienie służby zdrowia właściwie bez pytania czy chcemy wrzucają nas w wir polskiej codzienności. Obie siostry jakkolwiek by ze sobą nie walczyły i jak bardzo nie mogłyby się ścierpieć muszą bezwzględnie przejść przez to razem.
Jeśli obawiacie się starcia z ciężkim dramatem muszę Was uspokoić. Język jakim napisana została książka sprawia, że czyta się ją bardzo lekko i bardzo szybko. Nawet te najcięższe momenty nie wywołują bezsennej nocy i godzin przygnębienia. Może rzeczywiście całkiem szczegółowo opisana historia opieki nad niedołężniejącym człowiekiem potrafi przerazić i przygnębić, bezsilne patrzenie na śmierć jest czymś, czego nikt nie powinien doświadczać, ale o dziwo po tych scenach nie pozostaje w nas smutek, a jedynie dziwna mądrość, którą każdy zna, ale nie każdy o niej pamięta. Co więcej masa autentycznie zabawnych sytuacji i rozterek, oraz spora dawka optymizmu co chwila rozładowują atmosferę, tworząc ją jeszcze łatwiejszą do przełknięcia. Do tego zupełnie śmiały i surowy obraz polskiego społeczeństwa momentami przywiedzie na myśl sytuację, jakiej doświadczyliśmy, czasami zdenerwuje, a czasami rozbawi.
Jesteśmy wszyscy w jednym barłogu, któremu na imię Polska; jej się z twarzy nie zetrze, jest wyryta w naszych topornych rysach, widać ją w szerokich szczękach i niskich czołach.
Tą książka to istny kalejdoskop doznań. Smuci, bawi i uczy, ale nie w sposób klasyczny. Nie wywołuje silnych reakcji. Raczej przedziera się tym realizmem gdzieś wgłąb psychiki, przez co zamiast ją przeżyć i odłożyć na półkę, zrozumiałam i zapamiętałam.
Czy polecam? Oczywiście, że tak. Kinga Dębska już na samym początku powieści ustami Marty pisze, że ludzie nie chcą oglądać prawdy. Chcą oglądać marzenia, a ona jakby na przekór temu przekonaniu pokazuje prawdę i udowadnia, że jakby nie była okrutna warto stawić jej czoło. Nawet w sposób niedoskonały, jak robią to tytułowe córki krowy, ale wszystko trzeba przeżyć, przed niczym nie wolno się odwracać.
Moja ocena: 7/10
Czy ktoś z Was oglądał już film? Warto, czy lepiej ograniczyć się do książki?
P.S. Nie znoszę filmowych okładek książek, a ta wydaje mi się wyjątkowo niespasowana.
Zawsze lubiłam burze. Gdyby walnął w nas piorun nie mielibyśmy żadnych szans, więc dopóki nie walnie, trzeba żyć.