„Ogród letni”
 Z pięknem przede mną stąpam – zaczęła rozkładając ramiona. – Z pięknem za mną stąpam. Z pięknem pode mną stąpam. – Z wnętrza kanionu nie dobiegł żaden dźwięk. – Z pięknem nade mną stąpam – mówiła bardzo cicho. – Wszystko jest skończone w pięknie. – Uniosła głowę. – Wszystko jest skończone w pięknie.

Tatiana i Aleksander przeszli przez największe piekło, jakie rozpętało się w XX wieku. Po latach separacji zrządzeniem losu znaleźli się razem w Ameryce, krainie swoich marzeń. Mają wspaniałego syna Anthony’ego. Udowodnili sobie nawzajem, że ich miłość jest silniejsza od zła, które zapanowało nad światem… ale są sobie obcy. W klimacie strachu i nieufności, jaki niesie ze sobą zimna wojna, ratują rodzinę przed rozpadem. Czy w nowym kraju uda im się zbudować nowe życie? Czy potrafią być szczęśliwi?

Pierwszy raz przeczytałam „Ogród letni” około dwa tata temu. W czasie, kiedy nie pisałam jeszcze recenzji. Rozbuchana emocjami z „Jeźdźca miedzianego” i „Tatiany i Aleksandra” podeszłam do trzeciej części cyklu z równym rozmachem i zawiodłam się wtedy srogo. Gdybym tuż po pierwszym przeczytaniu wystawiła ocenę byłaby to czwórka. Do powtórnego sięgnięcia po tę lekturę skłoniła mnie opowieść o życiu rodziców Aleksandra („Dzieci wolności„, „Bellagrand„). Tania z Szurą przemierzali te same drogi co Gina i Harry dwadzieścia lat wcześniej. Ponieważ nie pamiętałam wszystkich szczegółów tej drogi byłam bardzo ciekawa na ile w takiej bezpośredniej konfrontacji będą do siebie podobne.

Myśleliśmy, że najgorsze mamy już za sobą, ale myliliśmy się. Najtrudniejsze jest życie. Nie ma nic trudniejszego, niż żyć, kiedy wszystko się sypie razem z tobą. 

Tatiana cudem wyrwała Aleksandra z obozu jenieckiego w Niemczech. Przywiozła go do Ameryki, do kraju jego przodków, gdzie mleko i miód wypełnia rzeki, a wszystkie marzenia się spełniają. Bo tak w istocie było jeśli skonfrontować to z radziecką rzeczywistością, gdzie rzekami spływała krew, a jedynym pewnikiem była śmierć. Nie spodziewała się jednak skali ran jakie jej ukochany poniósł w czasie wojny i niewoli.
Powolutku rozpoczynają nowe życie. Tak bardzo upragnione wspólne życie. Aleksander znajduje pracę, stara się jak najlepiej poznać małego synka, Anthony’ego. Tatiana za to troszczy się o swoich mężczyzn, dwie najukochańsze osoby na świecie, swoją jedyną rodzinę. Przemierzają cały kraj nigdzie nie mogąc zagrzać miejsca. Z Maine przegania ich zima, bo przed oczami natychmiast staje Piąta Radziecka, na której Tatiana prawie zamarzła w czasie oblężenia. Gdzieś indziej przegania ich obecność rzeki, bo nie mogą już myśleć o miejscu, w którym Kama toczyła swe wody, nie myśląc o wszystkich tragicznie zmarłych bliskich. Droga jest ciężka i wyboista, ponieważ to wyśnione „normalne życie” nie chce przyjąć w swe objęcia dwójki pokaleczonych uciekinierów. Blizny pieką i bolą, a ziemia obiecana odsłania nowych wrogów i nowe rany.

– Kiedyś biegałaś ze mną boso przez Pole Marsowe, radośnie podskakując. A potem pomagałaś mi ciągnąć na sankach ciało twojej zmarłej matki na zamarznięty cmentarz.
– Szura! – Zerwała się z pokładu. – Ze wszystkich rzeczy, p których możemy rozmawiać…
– Na sankach ciągnęłaś całą swoją rodzinę! – szepnął. – Powiedz mi, że nie tkwisz nadal na tym lodzie na jeziorze…
– Szura! Przestań! – Zasłoniła uszy dłońmi.
Aleksander chwycił ją, oderwał dłonie od uszu i postawił przed sobą.
– Nadal tam jesteś – powiedział niemal niedosłyszalnie. – Wciąż kopiesz nowe doły, żeby ich pogrzebać.

 

Książka nie jest doskonała. Właściwie daleko jej do doskonałości, chociaż pod koniec uznałam, że jeśli mogłabym wymazać z niej około dwustu stron mogłaby być moim kolejnym BestEver. Tendencja do lania wody nie opuszcza mojej ukochanej autorki. To dobrze i niedobrze. Lubię to jej przeciąganie w nieskończoność, ale momentami naprawdę nużyło i nudziło. Bardzo ciekawe retrospekcje dzieciństwa Tatiany wydawały mi się nie do końca potrzebne w takiej ilości. Powrót Aleksandra na wojnę był ciosem między żebra. Nie zaprzeczę, że był to ciekawy wątek, ale tak bardzo niepotrzebny, aż miałam go ochotę przeskoczyć. Po co to wszystko? Bohatersko wyrwał syna z niewoli, ale wszystko we mnie krzyczało, że dosyć! Wystarczy! Aleksander nie może tego przeżywać na nowo! Tatiana nie może siedząc w domu z dziećmi truchleć ze strachu o życie ukochanego. To już było, nie chcemy! Śmiałe, wyuzdane sceny erotyczne momentami psuły klimat. Nie będę obłudnie cmokała i mówiła, że ich nie lubię, bo lubię, ale przez dosadność niektórych opisów straciły tę swoją słodką sensualność z Łazariewa. A kiedy zgraja Barringtonów zebrała się w wielkiej kuchni Tatiany miałam ochotę krzyknąć „Paullino, dobrze się bawisz moim kosztem?!”. To prawdopodobnie efekt zamierzony, ale nie sposób się połapać przez jeden rozdział w ponad dwudziestu nowych bohaterach…

Ale…

Paullina Simons już dawno temu dostała ode mnie każdą możliwą nagrodę za umiejętność władania uczuciami, znajomość ludzkiej natury i pragnień. A może chodzi tylko o moją naturę i pragnienia? Umie napisać o zwykłym dniu, w którym poddajemy się rutynie, jak o najpiękniejszym darze, jaki można otrzymać. Dzięki niej podnoszę wzrok znad książki, patrzę z uwielbieniem na męża i córkę, idę przygotować posiłek i kipię szczęściem, że go jedzą, a ja jem z nimi. Że siedzą przy stole i rozmawiają, że są, a ja mogę się o nich troszczyć. Taka własnie jest ta Paullina i takie właśnie wartości mi wpaja. Rodzinność, przywiązanie, wspólna historia, miłość, jedna droga, po której idziemy mimo wszystko.
Tatiana i Aleksander przeszli w swoim amerykańskim życiu wiele huraganów i powodzi. Przebrnęli przez szczęście, niebezpieczeństwo i przez sytuacje mogące rozbić ich małżeństwo w pył. Byli ze sobą na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i rozpaczy, w słoneczne dni i w te deszczowe. Wspierali się, odbudowywali swoje poczucie bezpieczeństwa, leczyli rany. Razem się śmiali, kochali i płakali, razem kładli fundamenty pod dom. Piękny dom, który pomieścić miał wiele pokoleń Barringtonów. Mimo kłód jakie los rzucał im pod nogi przeżyli swoje życie najlepiej i najpiękniej jak tylko potrafili.

– SPOILER –
66-letni Aleksander ogląda mecz z wnukami, a 60-letnia Tatiana robi ciasteczka i słucha o pierwszej wielkiej miłości swojej wnuczki. W ich kuchni tłoczy się około trzydziestu członków rodziny. Czworo dzieci, wybrankowie ich serc i ich dzieci.
Sceny końcowe zupełnie mnie rozbiły. Świeczki w oczach nie ustępowały przez ostatnie stronice. Później nie mogłam zupełnie dojść do siebie i do tej pory moje serce uderza w ten charakterystyczny sposób. Takie bicie wywołuje tylko Paullina. Opowiedziała mi osiemdziesiąt lat życia żołnierza. Wybiła go na piedestał, zniszczyła i odbudowała. Aleksander walczył na każdej z 2079 stron trylogii i wywalczył swoje szczęście. Wybudował dom, zasadził drzewo, spłodził syna. Tatiana z kolei przez te same 2079 stron nie martwiła się o siebie, troszcząc się o to, co najbardziej kochała i walcząc o szczęście ukochanych. Najwspanialsza pielęgniarka w historii literatury.
Moment, w którym pokazują wnukom swoje zdjęcie ślubne wyrwał mi wielka dziurę w sercu. Chwila, kiedy owi wnukowie (a było ich z szesnastu!) oglądają stare filmy i trafiają na ten, w którym młoda Tatiana kokietuje w basenie młodego męża wyciska łzy. Bo dla mnie zawsze będą młodzi, silni, piękni i niezniszczalni.

Czy Rebecca naprawdę może być w ciąży? Przecież tak niedawno osiemnastoletnia pielęgniarka pochylała się nad ojcem ojca Rebeki, rannym żołnierzem w radzieckim szpitalu i mówiła: Tak, Szura, będziemy mieli dziecko.
Teraz ten ojciec ojca, stary wojownik, siedzi na tarasie i zachodzie słońca na pustyni Sonora i pali papierosa.
Pielęgniarka siedzi koło niego i popija herbatę.
[…] – Nie chcę, by to życie się skończyło – odezwał się Aleksander. – Dobre, złe, stare, niech się nie kończy. – Objął ją ramieniem. […] Widzisz nasze dziewięćdziesiąt siedem akrów? Nasz własny Ogród Letni z rosyjskimi bzami, gdzie ziemię okrywają nasz arizońskie bzy: werbena, faceli, lawenda. Widzisz to?
– Tak. – I jeszcze nagietki.
– Widzisz Pole Marsowe, przez które szedłem z moją panną młodą w ślubnej sukience, z czerwonymi sandałkami w dłoni, kiedy byliśmy bardzo młodzi?
– Widzę je dobrze.
– Przeżyliśmy nasze dni, bojąc się, że mamy tylko pięć pożyczonych minut.
Pogładziła go po twarzy.
– Tylko tyle zawsze mieliśmy mój ukochany – powiedziała. – I wszystko tak szybko przemija.
– Tak – odparł, patrząc na nią i na koralowo-złotą pustynię. Ale cóż to było za pięć minut!

Zapewne wrócę z recenzją „Tatiany i Aleksandra”, jeśli przeczytam drugą część jeszcze raz, ale to właśnie na tym etapie należy powiedzieć żegnajcie. Żegnaj Taniu, żegnaj Szura, żegnajcie białe noce i pustynio Sonora. Żegnajcie Daszo i Szlony Sławinie, Łazariewo i Ellis, a w końcu Żegnaj, pieśni księżyca. Żegnaj, oddechu mój, białe noce i złociste dni moje. Żegnaj, wodo świeża i ogniu.

80-letni Aleksander przerywa spacer po rozpalonej słońcem ulicy, żeby iść po coś do picia, a kiedy wraca widzi po drugiej swoją 74-letnią ukochaną w białej sukience i białym kapeluszu. Siedzi na ławce i je lody, które jak zawsze za szybko jej topnieją. Widok przysłania mu autobus, jego myśli wracają do leningradzkiej ulicy przeszło pięćdziesiąt lat wstecz, do sukienki w czerwone kwiaty, do piosenki na ustach.

Kiedy ją zobaczył, ujrzał coś nowego. Ujrzał, bo chciał zobaczyć, bo chciał zmienić swoje życie. Zszedł z chodnika prosto w przepaść.
Przejść przez ulicę. Iść za nią. A ona nada twojemu życiu znaczenie, ocali cię. Tak, tak – koniecznie przejść.
– „Spotkamy się znów we Lwowie, mój ukochany i ja” – nuci Tatiana, jedząc lody w naszym Leningradzie, w pachnącym czerwcu, nad Fontanką,  nad Newą, w Ogrodzie Letnim, w którym zawsze pozostaniemy młodzi.

Książce o wywalczniu pięknego życia daję: 8/10
Trylogii, która się rozpoczęła i skończyła w piękny czerwcowy dzień na ławeczce przy przystanku nie przyznam oceny, bo nie ma takiej skali. Jestem wdzięczna, że mogłam ją poznać, bo aż serce boli od przepastności emocji, jakie we mnie wzbudziła i prawd, jakich mnie nauczyła.

 

autor Paullina Simons
tytuł oryginalny The Summer Garden
wydawnictwo Świat Książki
data wydania 2007 (data przybliżona)
liczba stron 816
Agencja Reklamy Arte Studio