

„Przebudzenie”
Mroczna, elektryzująca powieść o tym, co może istnieć po drugiej stronie życia?
Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami.
Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.
„Przebudzenie” było moim prezentem mikołajowym. Kto mnie poznał choć trochę wie, co sprawi mi największą przyjemność. Kto mnie zna lepiej ma świadomość którą książkę wybrać, żebym skakała z radości 🙂
Nie znam zbyt dobrze Stephena Kinga. W zasadzie poznaję go w sposób bezpieczny, bo jak do tej pory sięgam tylko po książki z wysoką oceną. Podobno jeśli czytać go chronologicznie, można zaobserwować metamorfozy, drogę zmian i ewolucji. Ja zaczęłam od jednej z pierwszych powieści, po czym przeskoczyłam do najnowszej, więc zepsułam efekt dokumentnie.
Treścią „Przebudzenia” jest historia życia Jamiego Mortona i jego „piątej osoby dramatu”.
Charlesa Jacobsa poznaje jako mały chłopiec. Nowy pastor wprowadza się wraz z rodziną do niewielkiego miasteczka Harlow, gdzie obejmuje parafię. Początkowo nieufni mieszkańcy szybko dają się przekonać młodemu, oddanemu człowiekowi, którego głęboka wiara zdaje się kruszyć mury. Przedstawiony jako człowiek inteligentny, ciepły, z poczuciem humoru przykuwa uwagę magnetyzmem, jaki wywołuje mieszanka tych cech. Jego charyzma i wiek przyciągają do kościoła młodzież. Pastor zachęca ich do katechez jak i nauki, bo należy nadmienić, że Jacobs jest wręcz maniakalnie zafascynowany elektrycznością. Bogobojna, małomiasteczkowa społeczność przyjmuje go z otwartymi ramionami.
Sytuację zmienia mrożący krew w żyłach wypadek, który jest zapalnikiem do wygłoszenia Strasznego Kazania. Po sądnym dniu pastor na zawsze opuszcza miasteczko. Upiorne słowa odbijają piętno w umyśle i świadomości młodego Jamiego. Mimo upływu lat i stromej drogi życia po jakiej ma przejść, zostają w pamięci aż do kolejnego spotkania po wielu, wielu latach.
Początek powieści jest fantastyczny. Pisarz stwarza własny obraz naszego świata, naszej rzeczywistości. Posługuje się świetnie nam znanymi krajobrazami, typami osobowości, życiowymi sytuacjami, reakcjami, zupełnie prozaicznymi czynnościami i przedmiotami, żeby wykreować swoje niepowtarzalne uniwersum, gdzie nie można mieć pewności jak potoczą się losy najbliższego akapitu, nie mówiąc już o stronie czy rozdziale. Stwarza taką normalną, nawet banalną codzienność gdzie zagryzamy wargę, bo wiemy, że coś za chwilę eksploduje. Coś się stanie. Swobodny klimat jest tak naładowany negatywną energią, że co chwila trzeba robić przerwę dla zaczerpnięcia tchu. Niestety, wraz z postępem fabuła zwalnia, a napięcie opada do zera. O zgrozo, zwalnia i opada do tego stopnia, że gdzieś w połowie książki zaczęłam się zastanawiać „po co mi to wszystko wiedzieć?”.
Czasem jednak w twoje życie wkracza osoba niemieszcząca się w żadnej z tych kategorii. To joker, który przez długie lata wyskakuje z talii wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewasz, często w sytuacjach kryzysowych.
Oczywiście teraz już wiem i rozumiem po co. Po zakończeniu pojęłam zamysł Kinga, który Kingiem jest nie bez przyczyny. Według mojego zdania i mojej opinii chodziło o uchwycenie chwiejności i marności ludzkiego istnienia. Teraz wiem, że chodziło o pokazanie wstrząsającego faktu, że ze śmiercią jesteśmy na co dzień dużo bliżej niż z życiem.
Niestety nie polepsza to spojrzenia na całokształt, przez który brnęłam zniechęcona kolejnymi opisami burzliwego życia gitarzysty, jego szalonych eskapad z kolejnymi zespołami rockowymi, rodzinnymi zaniedbaniami i tragediami, blokadami psychicznymi i marazmem nałogu, w którym bohater zaczynał tonąć.
Co prawda byłam pod ogromnym wrażeniem realizmu amerykańskiego życia w przestrzeni lat 60-90 tych. Przypominało mi to odrobinę styl Williama Whartona z powieści „Tato”, który w ten sam hipnotyzujący sposób rysuje codzienność w amerykańskim mieście i maluje krajobrazy na szosie przecinającej północny kontynent. King różni się tylko tym, że zamiast na otoczeniu koncentruje się na człowieku. Jego poglądach, przeżyciach, przemianie i światopoglądzie. Na poszczególnej jednostce jako fragmencie całego społeczeństwa i jej ewolucji na przestrzeni życia. Na swój sposób majstersztyk, nie zmienia to jednak faktu, że czekając na niepokój i strach dostałam obyczajówkę ciągnącą się przez ponad połowę książki. Z przykrością muszę zakrzyknąć, że sięgając po Kinga nie chcę Whartona!
Tak oto, proszę ja was, sami sprowadzamy na siebie potępienie – ignorując głos, który błaga, abyśmy przestali. Abyśmy przestali, dopóki jeszcze jest czas.
Dla cierpliwych i wytrwałych autor staje jednak na wysokości zadania i układa piękną wisienkę na końcowych rozdziałach. Kto przebrnie przez życiorys Jamiego Mortona, kto pozwoli mu znienawidzić pastora, żeby ostatecznie mógł sobie uświadomić, że jego droga nie bez przyczyny krzyżuje się z kaznodzieją, zasmakuje najprawdziwszej trwogi. Kiedy pastor Jacobs osiąga cel swojego życia, kiedy jego elektryczna obsesja w końcu nabiera sensu, biję głęboki pokłon. Król grozy finalizuje najstraszniejszą bronią. Wykorzystuje coś, czego boi się chyba każda żyjąca istota. Strach przez nieznanym, strach przed tym, co czeka nas po drugiej stronie. Przedstawia najczarniejszy scenariusz i w momencie, kiedy w klasycznym horrorze wszystko powinno się dopiero zacząć, kończy. Porzuca rozedrgany emocjonalnie, przerażony umysł, jakby chciał powiedzieć „do zobaczenia w kolejnej powieści”.
Pytanie: Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?
Odpowiedź: Wszędzie, kurwa, wszędzie.
Reasumując, po nieco sennych ponad dwustu stronicach, końcówkę przeczytałam przykryta po uszy kocem, po czym bałam się zasnąć… Warto było. Z całą pewnością stwierdzam, że czas poświęcony książce nie był czasem zmarnowanym, bo można się zachłysnąć i zachwycić dusznym, lepkim przerażeniem i mocnym wstrząsem, jakim raczy nas King. Tak bym właśnie określiła „Przebudzenie”. Wstrząsające i na pewno mocno kontrowersyjne.
Religia to teologiczny odpowiednik klasycznego przekrętu ubezpieczeniowego, polegającego na tym, że rok po roku wnosisz składki, po czym, kiedy chcesz ze swojej sumiennie opłacanej polisy skorzystać, dowiadujesz się, że firma, która brała od ciebie pieniądze, tak naprawdę nie istnieje.
Problem z oceną miałam olbrzymi. Początek i zakończenie oceniam na solidne 8. Środek nie poruszył mnie na więcej niż 4, więc spotykam się sama ze sobą dokładnie po środku.
Moja ocena: 6/10
Nadzieja umiera ostatnia.
To był żart.
autor Stephen King
tytuł oryginału Revival
wydawnictwo Pro?szyn?ski i S-ka
data wydania 13 listopada 2014
liczba stron 536
gatunek thriller/horror