

„Sześć dni w Leningradzie”
Paullina Simons jest amerykańską pisarką rosyjskiego pochodzenia. Urodziła się w 1963 roku w Leningradzie. Pierwsze dziesięć lat swojego życia zajmowała mieszkanie komunalne, w którym dzieliła dwa małe pokoje wraz z rodzicami i dziadkami. Jej ojciec, Jurij Handler, szef sekcji rosyjskiej Radia Wolna Europa, spędził rok w więzieniu, dwa lata w gułagu i dwa lata na wygnaniu za szerzenie propagandy antykomunistycznej. Po tym fakcie, tuż po odzyskaniu wolności pożegnał życie w Rosji i zabrał rodzinę do Stanów Zjednoczonych. Paullina pisze, że żeby opuścić Rosję trzeba było umrzeć. W 1973 jej rodzina umarła i trafiła do nieba.
Równe dwadzieścia pięć lat po postanowieniu, że już nigdy nie wróci do Rosji autorka i bohaterka książki podejmuje bardzo poważną decyzję. W jej głowie rodzi się pomysł książki, epickiej powieści o dwójce kochanków spacerujących oblężonymi ulicami Leningradu. Kierując się zasadą, że nigdy nie pisze o miejscach, których nie zna, postanawia wrócić do ojczyzny. Po długich debatach i ciągu ustaleń rolę opiekuna i przewodnika bierze na siebie jej ojciec.
Musiałam zobaczyć ulice Leningradu. Musiałam zobaczyć, gdzie spacerowała moja dwójka zakochanych, gdzie się poznali i pożegnali, i gdzie mój żołnierz walczył ze śmiertelnym wrogiem i nazistami. Musiałam zobaczyć ulice, na których ludzie tysiącami umierali z głodu.
Musiałam zobaczyć miasto, w którym się urodziłam.
Paullina Simons jest moją ukochaną pisarką. Jest moim natchnieniem, inspiracją i źródłem nieustających wzruszeń i zachwytów. To dzięki niej możecie się zapoznać z ponad siedemdziesięcioma recenzjami mojego autorstwa i poniekąd dzięki niej jesteśmy teraz na Kanapie Literackiej. Pewnego dnia przeczytałam „Jeźdźca miedzianego” i musiałam się z kimś podzielić wrażeniami. Wrażeniami rozbuchanymi do olbrzymich rozmiarów. Wtedy właśnie napisałam swoja pierwszą recenzję, a odnajdując w Was odbiorców i wspaniałe grono ludzi łaknących dyskusji o książkach nie zaprzestałam do tej pory. Sami więc widzicie jak bardzo osobiście traktuje książkę, nazywaną najbardziej osobistą książką Paulliny.
Nie mam pojęcia jak książkę odbierze osoba, która nie zapoznała się wcześniej z „Jeźdźcem miedzianym”. Próbowałam się zdobyć na taki obiektywizm, ale nie potrafiłam, więc nie wiem, czy warto po nią sięgać bez wcześniejszego zapoznania się z pracami Paulliny. Mogę jednak śmiało stwierdzić, że owszem, książka jest niezwykle osobistym i wzruszającym wywodem, a nawet bardzo prywatną podróżą w przeszłość. Bo kiedy tylko autorka wylądowała na lotnisku w Sankt Petersburgu już wiedziała, że z nią czy bez niej Rosja od dwudziestu pięciu lat nie ruszyła z miejsca.
Zderzenie z rzeczywistością, w której się urodziła, w której żyła i która na zawsze w niej pozostała było szokujące. Przepaść pomiędzy amerykańskim dobrobytem, a skrajnym ubóstwem jednego z dwóch głównych rosyjskich miast, była nie do przeskoczenia nawet dla czytelnika szukającego tego ubóstwa i tej przepaści. Rosja jaką autorka zapamiętała w niczym nie przypominała tej, jaką zastała. Co prawda kraj próbował się odbudować po drugiej wojnie światowej, ale nieszczególnie mu się to udało. Bohaterka, spacerując z ojcem ulicami, po których biegała jako dziewczynka, doznawała trwogi na widok kruszejących kamienic, szarości i ponurej, żałobnej atmosfery. Przez sześć dni pobytu nie była się w stanie przystosować do nędzy z jaką została przywitana, a która była tam naturalną codziennością.
W Leningradzie nie kochałam, w Leningradzie byłam dzieckiem. Ale teraz po raz pierwszy ujrzałam ulice namiętności, dorosłych dramatów, zakochanych, rozpaczy. Ujrzałam ulice Tatiany i Aleksandra.
Zbierając materiały do książki rozgrywającej się na kanwie oblężenia Leningradu przemierzała muzea i historyczne, istotne dla wydarzeń miejsca, ale zapewniam, że nie znajdziecie tam szczypty nudy, czy monotonii. Fakty historyczne, które wciągnęła na strony powieści są wstrząsające i mimo makabry niezwykle interesujące. Jest to jeden z trzech największych atutów książki.
Wizyta na Cmentarzu Piskariewskim, gdzie znajdowały się masowe groby zmarłych w czasie blokady żołnierzy i cywilów wywołały dramatyczne wrażenie. Ciche, spokojne miejsce ziejące beznadzieją, trwogą i śmiercią, ozdobione było pomnikiem Matki Rosji. Matki zbierającej żniwo od swych dzieci.
Zwiedzenie Muzeum Blokady dało jej pogląd na to jak wyglądało sto dwadzieścia pięć gram chleba z mąki, trocin i kleju, dzienna porcja jedzenia w czasie wielkiego głodu.
I w końcu zobaczenie Drogi Życia. Przejścia przez zmrożone jezioro Ładoga, którym transportowano żywność do Leningradu i ewakuowano ludzi. To własnie to miejsce, a w szczególności historie opowiadane przez przewodniczkę w Muzeum Przełamania Blokady ostatecznie wstrząsnęły świadomością Paulliny i wykreowały postacie Tatiany i Aleksandra, walczących o przetrwanie. Wspaniale było obserwować drogę, jaką umysł autorki przemierzał, żeby zrodzić moją ukochaną powieść.
Te trzy słowa krzyczą w nocy, oświetlone aureolami aniołów: – głodowaliśmy, walczyliśmy i umarliśmy, ale się nie poddaliśmy.
Drugim wielkim atutem opowiadania jest przedstawienie Rosjan. Bez kolorowania i bez prób wygładzenia, takimi jacy są. Ludzie surowi, w stopniu mniejszym lub większym pogodzeni ze swoim losem, świadomi, że ktoś gdzieś ma lepiej, topiący swoją depresję w kieliszkach wódki. Na pozór oschli i zachowujący dystans pełen zniechęcenia i jawnej wrogości, kanciaści i czerstwi jak sama Rosja. W rzeczywistości bardzo skorzy do wzruszeń i wręcz nadmiernego emanowania swoich uczuć. Ich kuchnia, obyczaje i charaktery są tak bardzo podobne do naszych, a jednak diametralnie inne.
Największym walorem książki jest jednak sama Paullina. Możemy poznać ją, jej charakter i naturę. Możemy ją podejrzeć i podsłuchać w czasie jednej z najważniejszych chwil w jej życiu. W czasie momentu, który wypali w niej piętno i zmieni jej mentalność jako pisarki. I tutaj zastanawiałam się ile mogę napisać, ponieważ odkrywanie tych rzeczy przyniosło mi najwięcej wzruszeń i radości. Nie chciałabym psuć tej przyjemności zwłaszcza fanom „Jeźdźca miedzianego”. Postanowiłam jednak podsunąć Wam kilka wabików.
Co powiecie na to, że Paullina Simons przez pierwsze dziesięć lat swojego życia mieszkała w Leningradzie przy Piątej Radzieckiej? Że dzieliła łazienkę i kuchnię z dwudziestoma innymi lokatorami, a jej ulubionymi lodami są śmietankowe? Czy nie jest to Wam znajome? Nie potrafię wyrazić swojego wzruszenia, kiedy Paullina siedziała z ojcem w Ogrodzie Letnim koło Fontanki i podziwiała białą noc. Nie mogłam powstrzymać łez, kiedy wsłuchiwała się w historię o młodziutkiej pielęgniarce ratującej ludzi z lodów Ładogi w czasie ostrzału.
Po powrocie do domu autorka nie mogła zebrać myśli nim nie spisała emocji towarzyszących jej wyprawie do kraju dzieciństwa. Zajęło jej to osiem miesięcy, w ciągu których nie była w stanie nawet opowiedzieć nikomu co widziała i co czuła. Nabrała pokory, jej oczy zamknięte pobytem w Stanach znowu się otworzyły. A później odpowiedziała sobie na pytanie kim jest i powstała trylogia „Jeźdźca miedzianego”.
Dla mnie „Jeździec miedziany” jest książką, gdzie słowa znaczą wszystko i malują niespotykane nigdzie indziej emocje. Gdzie miejsca, przedmioty i sytuacje chwytają za serce dając najwspanialszą feerię przeżyć. Dzięki „Sześciu dniom w Leningradzie” mogłam zobaczyć jak powstawały, jak autorka z każdym krokiem dojrzewała do ich spisania, jaką przemianę przeszedł jej system wartości i mentalność. Jak mogła się zbliżyć do ojca potraktowanego tak paskudnie przez ojczyznę, której nie mógł przestać kochać. Mogłam doznać tęsknoty, której stałam się pośrednim uczestnikiem, mogłam zobaczyć jak ojciec z córką płaczą na ciemnym korytarzu sypiącej się kamienicy przy Piątej Radzieckiej i mogłam się dowiedzieć skąd wzięło się zamiłowanie do Włoch i pomysł na Maui w jednej z książek. I jestem wdzięczna za te wszystkie możliwości, bo w końcu wiem skąd wywodzi się ten wspaniały, niepowtarzalny klimat powieści, którymi raczy nas Paullina Simons.
Moja ocena 9/10
Weszłam do mojego snu i szłam z moim Leningradem. Był przede mną, za mną i wokół mnie.
Nie niosłam Rosji ze sobą. To ona niosła mnie.
autor Paullina Simons
tytuł oryginału Six days in Leningrad
data wydania 07.10.2015
wydawnictwo Świat Książki
liczba stron 352
gatunek biografia/historia