

„Ross Poldark” (t.1)
Jesień 1783 roku, Kornwalia. Kapitan Ross Poldark wraca jako weteran z wojny w Ameryce. Rodzinna Nampara nie jawi mu się jednak sielsko, na miejscu czekają go same przykrości. W czasie jego nieobecności wydarzyło się wiele złego. Zmarł jego ojciec, ukochana Elizabeth zaręczyła się z jego kuzynem Francisem, a gospodarstwo popadło w ruinę. Musi się uporać z wieloma problemami i rozterkami, podnieść się z ogromnego zawodu miłosnego i przyjąć do wiadomości, że w wieku dwudziestu trzech lat został sam.
W towarzystwie dwójki zapijaczonych służących zabiera się za podniesienie dworu z ruiny. Nie brakuje mu siły, determinacji i kreatywności. Czy to jednak wystarczy? Czy Ross da radę ciężką pracą zagłuszyć w sobie emocje i skupić na ułożeniu życia?
Uwielbiam powieści ulokowane w XVIII wiecznej Wielkiej Brytanii. Zarówno Anglia jak i Szkocja nie są mi obce, ale Kornwalia pojawiła się po raz pierwszy i od razu udowodniła, że niezwykła wyspy brytyjskie mieszczą w sobie ogrom różnorodności.
Ross wiedzie życie raczej pozbawione barw. Oddany swojej misji odratowania dziedzictwa nie ma czasu na przyjemności. Promyk światła pojawia się w chwili, kiedy pewnego dnia na targu ratuje wynędzniałą dziewczynkę i zabiera ją ze sobą do domu. Mała służąca z wdzięczności pracuje za dwóch, a jej wybuchowy charakter przysparza domownikom nie lada trosk, ale i rozrywki. Co więcej Demelza aż lgnie do nowości, nauki i rozmowy. Całe życie bita i zaniedbywana przez ojca okazuje olbrzymi głód doznań. A Ross, będąc z natury człowiekiem dobrym i empatycznym, nie odmawia jej wieczornych dyskusji. Z czasem odkrywa, że Demelza dorosła, a on ma w niej wierną przyjaciółkę.
To wręcz doskonała, wzorcowa powieść społeczno-obyczajowa. Potężnie zakorzeniona w swoich czasach przedstawia życie na różnych szczeblach społecznych w kornwalijskich wsiach pod koniec XVIII wieku. Poznajemy ród Poldarków przedstawiający klasę wyższą i poddanych im dzierżawców oraz chłopów z przynależnych ich dworom wsi. Francis, kuzyn Rossa prezentuje typ nieco rozpuszczonego, wychowanego w dobrobycie, pogubionego, choć w gruncie rzeczy dobrego człowieka. Jego poglądy są jednoznaczne. Chłopi mają pracować w jego majątku, a on w zamian uczciwie ich za to wynagradza. Ross z kolei utożsamia się z potrzebami i uczuciami najniżej usytuowanych. Dużo lepiej czuje się wśród pracowników swojej kopalni, niż w wielkich salach balowych. Rozumie położenie tych, którym nie wiedzie się w życiu i współczuje im. Kieruje się tym, co podpowiada mu sumienie i nie boi się ciężkiej pracy. Właśnie za to jest krytykowany przez swoją klasę, a niezwykle doceniany przez tą najniższą.
Ktoś – poeta łaciński – właśnie w taki sposób zdefiniował wieczność: jako umiejętność pochwycenia i utrzymania pełni życia w jednej chwili, tu i teraz, łącząc przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Ciężko jest mi wyjaśnić co sprawiło, że nie mogłam się oderwać od tej książki. Zdecydowana większość tekstu przedstawia monotonię dnia codziennego na dosyć prozaicznej, szarej wsi. Nie ma w niej burzliwych wydarzeń, nie ma wielkich romansów i dramatów łamiących serce czytelnikowi. Bardzo szybko jednak buduje się silna więź z bohaterami, którzy są olbrzymim atutem Winstona Graham’a. Małomówny i zamknięty w sobie Ross jest tak naprawdę intelektualistą o dobrym sercu, który próbuje coś zmienić, coś poprawić, ulepszyć. Ludzie, którzy mu służą, którzy dla niego pracują, nie zdają sobie sprawy, że to on pracuje dla nich.
Nie można również pominąć umiłowania do natury, życia w zgodzie z jej rytmem, co jest raczej normą w tego typu powieściach, ale w przypadku tej konkretnej działa cuda. Wycisza, uspokaja, wprawia w nastrój łagodności i pozytywnego nastawienia. W powieści jest krótki fragment opisujący jak wygląda otoczenie Nampary oczami Demelzy. Czytałam go kilkakrotnie. Był przepiękny.
Serdecznie polecam. To powieść niezwykle realistyczna, opowiadająca o dobrych i złych wartościach w życiu. Jest świetnym źródłem wiedzy o czasach, w jakich się rozgrywa, bo choć fabuła zamknięta jest na niewielkiej przestrzeni już zawiązuje bunt społeczny, który, jak myślę, wybuchnie w tomie drugim. Książka jest jak łagodny wietrzyk, który wprowadza do naszego życia subtelny powiew dobrego humoru, miłości, wizji budowania czegoś od podstaw, stawiania fundamentu pod własne życie, które bez niego byłoby chwiejne, niestabilne. Przede wszystkim jednak pokazuje, że każdy człowiek, nie ważne jak bogaty i sprytny poddaje się wichrom swojego losu.
Moja ocena: 9/10
Nie jestem głodny ani spragniony, nie czuję żądzy ani zawiści. Nie jestem zmartwiony, zmęczony, nie zżera mnie ambicja ani gorycz. Czekają na mnie ciepły dom, wygodny fotel, spokój, miłość. Niech tak zostanie.