

„Rzeka kłamstw” (t.1)
Bydgoszcz, lata siedemdziesiąte. Polska podniosła się po katastrofie wojennej. Jedni twierdzą, że jeszcze nigdy nie żyło się lepiej, inni zastanawiają się gdzie tak właściwie podział się ich wolny kraj.
Rodzina Trzeciaków jest bardzo liczna. Patriarchowie rodu, Franciszka i Leon, w czasie okupacji stracili dorobek swojego życia. Teraz skoncentrowani na problemach potomstwa starają się pomóc gdzie tylko mogą. Fakt jest jednak taki, że mogą niewiele, bo w komunistycznej Polsce nie powodziło się nikomu, kto się nie zaprzedał.
Agata, Tymoteusz, Kazimierz i Eugeniusz są rodzeństwem. Żyją w niełatwych czasach, w których, niczym u Orwella, należy uważać na każde słowo i gest. Dobieranie sobie przyjaciół i drogi kariery jest kwestią niezwykle delikatną. System może ją odrzucić.
Agata jest nauczycielką, która prowadzi bardzo ryzykowną grę. Jej rządna wzniosłości dusza kieruje swoją uwagę ku przystojnemu matematykowi, który ma opinię bawidamka. Kobieta znudzona swoim życiem w przeludnionym mieszkaniu, z poprawnym mężem, dziećmi i rodzicami, pragnie odmiany.
Tymoteusz zajmuje kierownicze stanowisko. Jest pewnym siebie, ambitnym mężczyzną. Niestety niewiele z tej świetności oddaje rodzinie. Jego żona jest zamknięta w domu z czwórką rozpieszczonych przez ojca dzieci. Kobieta świadoma zdrad męża i wykończona ilością obowiązków domowych przestaje dawać sobie radę.
Kazimierz jest milicjantem, który cały czas ma na głowie najmłodszego brata. Eugeniusz bowiem niepogodzony z rzeczywistością, w jakiej żyje, przeciwstawia się władzy komunistycznej. Poznajemy go w momencie, w którym Kazimierz ma już dosyć jego zachowań, mogących ściągnąć kłopoty na całą rodzinę. Postępowanie brata zwróciło uwagę tylu osób, że ten nie może mu więcej pomagać.
Rozpoczynając książkę cofamy się w czasie. Opisuje ona epokę bardzo charakterystyczną i wyrazistą, która zostawiła po sobie niezmywalny ślad. Zostaje ona jednak tak pięknie namalowana, że poczułam, jakby poznawała ją na nowo. Złożone postaci, które myślą w dosyć nieskomplikowany sposób, ale i tak są zupełnie nieprzewidywane ze swoimi dobrymi i złymi cechami powalają autentycznością. Monotonia życia z dnia na dzień podburza jest do zupełnie skrajnych emocji. Ci, którzy się temu podporządkowali oszukują się, że jest im dobrze. W rzeczywistości jest im po prostu wygodnie i bezpiecznie. Za to ci, którzy się buntują, w skrytości ducha bądź otwarcie, przyczynią się do wyrwania Polski z mentalnych radzieckich okowów.
Największym atutem książki, zasługującym na najwyższe wyróżnienie, jest klimat PRL-u, który w trakcie czytania zupełnie przyćmiewa realny świat. Niestety dla mnie to, co świadomie uznałam za atut jest również wadą. Pamiętam te czasy. Właściwie ich końcówkę, ale są aż zbyt wyraźne. Pamiętam Pewexy, będące dla takiego dzieciaka jak ja ówczesnym Disneylandem. Wchodziło się do nich od wielkiego święta, a towary na półkach karmiły oczy na długi, długi czas. Pamiętam również niekończące się stanie w kolejce po chleb. Nie rozumiałam po co to robimy, byłam wykończona. Zmierzam do tego, że PRL-owski kraj jest dosyć ciemną stroną na kartach historii. Polska ugięła kark przez najeźdźcą, który nam wmówił, że tak jest dobrze, że tak jest bezpiecznie i tak ma być. Bardzo nie lubię tego czasu.
Doskonale rozumiem życie z dnia na dzień w takich realiach. Ciężko odróżnić jeden dzień od drugiego i to właśnie doskonale odzwierciedla powieść. To dlatego bohaterowie tak panicznie próbują odmienić tę monotonię. I własnie dlatego podejmują decyzje, które nieuchronnie pociągną za sobą konsekwencje.
Podsumowując:
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Edyty Świętek i mimo że książka nie do końca uderzyła w mój gust, doskonale rozumiem fenomen autorki. Jest ona mistrzynią urealniania historii i myślę, że czym prędzej sięgnę po inne jej tytuły. Ten jednak był dla mnie odrobinę zbyt jednostajny. Choć z założenia właśnie takie było życie bohaterów, to męczyły mnie niektóre wątki. Nużyły.
Nie zważając jednak na to polecam Wam tę pozycję, jako coś, co warto poznać, żeby poczuć na własnej skórze kawał historii naszego kraju. To świetna lekcja tego, jaka codzienność towarzyszyła nam, lub naszym rodzicom nie tak dawno temu.
Moja ocena 6/10
Niemalże na wprost jego stanowiska wisiał afisz z hasłem „Kobiety kształtują model socjalistycznej rodziny”.
[…]
Sarkał za każdym razem, gdy widział ten slogan. Jego zdaniem kobietom należałoby zostawić wybór: czy wolą pozostać strażniczkami domowego ogniska, czy wybrać pracę. Bo mężczyzna powinien zarobić tyle, żeby utrzymać rodzinę na godnym poziomie – niezależnie od tego, czy pracuje w fabryce, urzędzie czy prowadzi własny interes.