

„Samotna gwiazda”
Kilka tygodni przed wyjazdem do college’u Chloe z chłopakiem i dwójką przyjaciół wyrusza na wielką europejską wyprawę. Ich celem jest Barcelona, która obiecuje romans i tajemnicę. Jednak wcześniej muszą przejechać przez kilka miast Europy Wschodniej, by uregulować stary rodzinny dług.
Podróżując pociągiem przez obcy krajobraz postkomunistycznego świata, Chloe poznaje chłopaka, który jedzie na wojnę. Johnny wiezie ze sobą gitarę, ma urzekający uśmiech, a jego życie jest pełne sekretów. Wyprawa staje się zdradliwą podróżą do najmroczniejszej historii Europy i przeszłości Johnny’ego – podróżą, która może rozerwać więzi łączące przyjaciół od lat. W drodze z Rygi przez Treblinkę do Triestu, Chloe musi stawić czoło najgłębszym pragnieniom, które nie przystają do przyszłości, o jakiej do niedawna marzyła.
Jak głoszą wszystkie banery reklamowe, autorka zaczęła pisać tę książkę w polskim pociągu. Miałam przyjemność poznać ową historię z ust samej Simons na spotkaniu autorskim, organizowanym w ramach Apostrofu, i powiem szczerze, że nie wyglądało to dla Polski najkorzystniej. Na szczęście w samej książce to co najgorsze przypadło Łotyszom 😉
Skąd w Polsce tyle niezgody? Wszystkie wojny zaczęły się tutaj. Co takiego jest w tym kraju?
Zaczynamy od samych superlatywnych określeń. Czwórka najlepszych przyjaciół znających się od dziecka wyrusza w podróż życia. Uwielbiają się, kochają się, rozumieją się, akceptują się. Wspierają, żeby spełnić swoje największe marzenie.
Znajdują nawet sponsora całej wyprawy. Babcia Chloe pokrywa lwią część ich wydatków. Ma jednak swój warunek. Muszą rozpocząć wielką przygodę od odwiedzenia miejsc, z których wywodzą się jej korzenie.
Chcesz Barcelony? Będziesz musiała do niej przejechać przez mój rodzinny kraj. I przez Polskę. Barcelona przez Treblinkę.
Młodzi podróżnicy przemierzają kilometr po kilometrze kraje, na których komunizm odbił swoje piętno, a droga z każdym pokonanym etapem odziera ich z dziecięcej niewinności i złudzeń, ukazując, co tak naprawdę kryją ich wnętrza.
Jak może się zakończyć coś, co zaczęło się tak fenomenalnie?
Dokładnie tak jak Paullina potrafi najlepiej. Totalną miazgą w klatce piersiowej czytelnika!
Podkreślam, że książka zdecydowanie nie jest dla kogoś, kto nie zna Simons. Nie polecam sięgać po nią jako po pierwszą lekturę tej autorki. Jeśli jednak to zrobicie prawdopodobnie zrazi was do siebie i już wyjaśniam dlaczego.
Przede wszystkim dlatego, że jest przesycona smaczkami z poprzednich powieści. Nie tylko trylogią Jeźdźca miedzianego (choć głównie), ale również znaleźć w niej można rozdarcie i ból Tully, pręgierz wiszący nad Larissą i długie spacery Paulliny w Sześć dni w Leningradzie.
Wszystko przebiega względnie spokojnie i planowo do momentu pojawienia się tajemniczego gitarzysty. Johnny Rainbow, jak się przedstawia, burzy wszystko w zupełnie niespodziewany sposób. Paradoksalnie jego otwarty charakter, radość życia, szczerość i umiejętność przejrzenia człowieka na wylot wzbudzają nieufność i powodują, że grupa doświadcza pierwszego rozłamu. Część jest zdecydowana jak najszybciej pozbyć się intruza, inni nie wyobrażają sobie dalszej podróży bez wesołego i zaradnego chłopaka o nieposkromionym uroku. Bez względu na stanowisko wszyscy tracą początkowy animusz. Przyjaciele z jednej strony zamykają się w sobie, a z drugiej coraz bardziej obnażają prawdziwe ja.
Czytając wiele na temat Paulliny Simons natrafiałam na opinie wynoszące ją na piedestał, jak i te spychające na sam dół. Prawdopodobnie na takie zróżnicowane opinie ma wpływ bardzo specyficzny styl autorki. W jej książkach nic nie jest oczywiste i pewne, a nurt narzucony na początku rzadko dopływa do końca bez przynajmniej setki rozgałęzień. Silne analizy psychologiczne rozbierają emocjonalność bohatera na części pierwsze i lepią go od nowa. Zwykle to co powstanie po przemianie jest bardzo dalekie pierwowzorowi. Charakterystyczną cechą jest również rosyjska nostalgiczna dusza. Gawędziarstwo i przemyślenia na temat sensu i celu życia, miłości, czy szczęścia ciągną się godzinami (stronicami). To zapewne będzie nużące dla kogoś nowego z dziedziny Simons. Trzeba jednak mieć świadomość, że żadne zdanie, żadne pytanie czy spostrzeżenie nie pojawia się bez przyczyny, ma swój cel.
Piszę to wszystko bo Samotna gwiazda jest ściśle podporządkowana temu stylowi. Jest nadzwyczajnym uwieńczeniem całej twórczości.
Mogę wam śmiało napisać, że książka jest przesycona emocjami, tętni tym co niewypowiedziane, płynie na marzeniach i oczekiwaniach młodych ludzi. Zderza się z rzeczywistością. Upada, boleśnie raniąc czytelnika.
Paullina opowiadała, że nie może się opędzić od próśb kontynuacji, dopisania czegokolwiek do jeźdźcowego cyklu. Wydaje mi się, że właśnie tą książką jednocześnie uległa jak i definitywnie zakończyła temat.
Czytając fragmenty napisane z perspektywy Chloe przed oczami migała mi Tatiana z okresu, kiedy opadły jej klapki z oczu. W momencie, kiedy jej życie nabrało w końcu sensu, więc bez względu na konsekwencje zaczęła je łapać całymi garściami. Pełna radości i pasji była gotowa porzuć wszystkie mrzonki, które do tej pory wypełniały jej wyobrażenia o przyszłości. Jakby zbudzona z głębokiego snu dostrzegła, że wszystko było pozbawione sensu. Dokładnie tę samą drogę pokonuje Chloe. Pytanie tylko jaki będzie jej finał.
Wszystko jest miłosną historią. Można ją stworzyć ze wszystkiego. Gdzie jest historia, będzie miłość.
Niesamowity moment następuje w chwili, kiedy czytelnik (ja) zupełnie nieświadomie zaczyna prowadzić te same rozważania co bohater, jedynie wzorując się na własnym życiu. Mimowolnie zaczęłam sobie zadawać pytanie czy to i to na pewno ma tak wielkie znaczenie jakie mu przypisuję. Czy konieczna jest uwaga jaką temu poświęcam. Bez względu na wynik takich rozważań zawsze odkładam lektury Simons zupełnie rozbita i niezmiennie potrzebuję dłuższej chwili, żeby na nowo pozbierać myśli i móc czytać cokolwiek innego. Dlatego zawiedziony będzie każdy kto sięgnie po Samotną gwiazdę tylko po to, żeby przeczytać fajną przygodę. To książka, która obnaża własne słabości i pragnienia, wymusza refleksje i głębokie przemyślenia. Która chce coś powiedzieć, a jej największy skarb ukryty jest między wierszami.
Owszem, można ją przeczytać jednym tchem, można wyciągnąć wniosek, że „się działo tylko szkoda, że taka przegadana”. Ale polecałabym opcję numer dwa. Spokojne delektowanie się i wczucie się w sytuacje poszczególnych postaci. Zwolnić bieg i zobaczyć to, co tak naprawdę jest sensem i celem. Dopiero wtedy wyłapiecie słowa, które symbolizują całe życie.
To nie jest najlepsza powieść Simons, ale zdecydowanie najgłębsza.
Drodzy fani, bo to powieść zadedykowana wam,
jeśli pamiętacie upalną Arizonę, pustynię Sonora, dom stojący w otoczeniu kaktusów, zbudowany na fundamencie wielkiej, nieśmiertelnej miłości i to pierwsze odurzenie, kiedy ona dopada… Nie dopisuję już nic więcej.
Napisz swoją własną historię. Wsiądź do swojego autobusu numer 136. Masz przed sobą całe życie.
Moja ocena 9/10