„Sekret Julii” tom 2

Piekło jest puste, wszystkie diabły są tu.

Część pierwszą zakańczamy pozostawiając Julię i Adama w podziemnym centrum ruchu oporu: Punkcie Omega. Castle, założyciel i dowódca całej jednostki, wprowadza nas/ich krok po kroku w mechanizmy działania i założenia tego miejsca. Julia odnajduje sobie podobnych, wybranych bądź też dziwolągów, ludzi obdarzonych przeróżnymi mocami. Co mnie zdrażniło, mimo że prawdopodobnie nie powinno, to wielka niespodzianka, że Adam też ma moc. Moc, którą, niczym u Belli ze Zmierzchu, jest tarcza. Odbijanie, niewchłanianie innej mocy. Też mi niespodzianka. Nie rozumiałam wielkiego dziwienia się i robienia wokół sprawy zbędnych komplikacji. W każdym razie obydwoje przystępują do szkolenia swoich umiejętności. Do poznania i opanowania Energii. Tylko czy opanowanie żywiołu to taka prosta sprawa?
Warner z kolei przeczesuje cały teren w poszukiwaniu swojego cennego zbiega. W poszukiwaniu dziewczyny, od której zależy tak wiele. Która jest najstraszniejszym wrogiem, ale może być najwspanialszym sojusznikiem. Oczywiście musi również dorwać Adama i Kanji’ego. Musi ukarać swoich ex żołnierzy za wstrętną zbrodnię – zdradę.
Tymczasem na horyzoncie pojawia się ktoś o wiele, wiele potężniejszy i niezrównany w swym okrucieństwie. Dowódca całego Komitetu Odnowy. Ich Jego ojciec.

Nie musimy nic robić, żeby umrzeć.
Możemy przez całe życie ukrywać się w komórce pod schodami, a śmierć i tak nas znajdzie. Zjawi się ubrana w pelerynę niewidkę, machnie czarodziejską różdżką i strzepnie nas z tego świata, kiedy będziemy się tego najmniej spodziewali. Wymaże wszystkie ślady naszego istnienia na ziemi i wszystko to zrobi za darmo. Nie poprosi o nic w zamian. Ukłoni się na naszym pogrzebie, przyjmie wyrazy uznania za dobrze wykonaną robotę i zniknie.

Książkę skończyłam czytać w dniu wczorajszym. Kiedy ją odłożyłam aż mnie ręce piekły, żeby wziąć się za recenzję, ale szybko zdałam sobie sprawę, jak mogłaby ona wyglądać. Przypomniałam sobie swoją stalową zasadę, żeby najpierw ochłonąć. Ale gdybym zasiadła wczoraj do opiniowania wiecie co byście przeczytali? Coś na kształt „Jaaaaaa cię nie mogę!! Woooow!!” i temu podobne. Mało w tym polotu, ale za to jak trafnie!

Nadzieja.
Jest jak kropla miodu, jak pole kwitnących tulipanów na wiosnę. Jak orzeźwiający deszcz, wyszeptana obietnica, bezchmurne niebo, idealny znak przestankowy na końcu zdania.
Jedyne, co mnie trzyma przy życiu.

No bo wow!
Akcja przeplata się z emocjami. Od pierwszej strony, od pierwszego rozdziału mamy najróżniejsze emocje pozawieszane na napiętych sznureczkach, a autorka szarpie za nie, wygrywając piękną melodię. Julia przeżywa załamanie, za wszelką cenę próbuje się z niego wyrwać, pojawia się nadzieja, ale wszystko co ją otacza zabija ją w zarodku. Po wspaniałej, podnoszącej na duchu wieści, że znalazła sobie podobnych, wszystko co dzieje się później jest druzgoczące. Wszystko jest nie tak, wszystko się sprzeciwia, a przecież chciała tak niewiele. Chciała tylko szczypty normalności u boku kogoś, kto już nie może jej dotknąć kogo pokochała z żarliwą wzajemnością. A może to jednak zbyt wiele?

Kończą mi się litery. Nie mam już ani słowa. Ktoś obrabował mnie z całego słownika.
Wiem, że słowa potrafią ranić. Ale nie sądziłam, że mogą zabić.

Adam jest jak mniemam celowo odsunięty na bok w tej części. Występuje rzadko i  zwykle są to bardzo dramatyczne wystąpienia. Wiem, że ma to jakiś cel, wiem że tak ma być, ale ponieważ nie był moim ulubionym bohaterem już od początku, właśnie ta ciągła próba zrobienia z niego tajemniczej postaci sprawia, że jestem jeszcze bardziej zniechęcona. Za to Warner… Warner, który potrafi być zimniejszy od lodu, okrutniejszy od samego zła, którego uczucia potrafią poparzyć, roztopić i porwać. Warner, który jest złowrogim dowódcą i Warner, który jest skatowanym chłopakiem. I w końcu Warner, który potrafi tak pięknie mówić, że… no… no ja cię!! Wiem, że zabiegiem celowym było wystawienie go na plan przed Adama, wiem, że miałam łyknąć tego romantyczno-tragicznego bakcyla, ale ja naprawdę chłopaka lubiłam już od pierwszej części. Nawet jak był draniem, najważniejsze, że był jakiś i był zdecydowany w tym trwać. Prawdopodobnie poniższy cytat jest nieco przydługi, ale chłopak potrafiący tak pięknie mówić jest godny cytowania w całości!

– Chcę być tym przyjacielem, w którym się beznadziejnie zakochasz. Tym, którego weźmiesz w ramiona i do swojego łóżka, i do osobistego świata w swojej głowie. Takim przyjacielem chcę być – mówi. – Takim, który zapamięta rzeczy, które mówisz, i kształt twoich ust, kiedy je mówisz. Chcę znać każdą krzywiznę, każdy pieg, każde drżenie twojego ciała, Julio […]
Chcę wiedzieć, gdzie cię dotykać – mówi. – Chcę wiedzieć, jak cię dotykać. Chcę wiedzieć, jak cię przekonać, żebyś stworzyła uśmiech tylko dla mnie. […]”

Mogłabym przepisać całą stronę. Właściwie pół książki, bo to fantastyczna skarbnica pięknych cytatów.

Akcja książki bazuje na buncie, na powstaniu. Ludzie dowiadują się, że istnieje opozycja, która sprzeciwia się reżimowi i jak wiadomo w takich sytuacja aktywują się bohaterowie, którzy rozjuszają tłum i prowadzą do rebelii. Tyle, że ta rebelia może mieć tylko jeden wynik. Krwawy i bezlitosny. I właśnie zadanie Castle’a jest obrona cywilów przed pogromem. A wojsko ma dosyć oryginalne, więc i walka nie będzie monotonna!

Nadal nie mogę odeprzeć wrażenia, że schemat postapokaliptycznego świata, samej bazy Grupy Omega i mieszkańców ciemiężonych stref (dystryktów) zostało zbudowane na fundamencie Kosogłosa. I nadal nie widzę w tym wad, bo to bardzo solidny i dobry fundament. Specyficzny, przepiękny styl, w jakim została napisana pierwsza część utrzymuje się nadal i zachodziłam w głowę dlaczego ta kobieta nie weźmie się za literaturę dla dorosłych.. Ma tak wspaniałe predyspozycje do dramatycznego romansu, że moja ukochana Simons mogłaby się od niej uczyć. Bo niestety (i niestety piszę z pewnym żalem) cykl o Julii jest tylko młodzieżówką, a ten kierunek zawsze będzie zawierał pewna płytkość w stosunku do „dorosłej” powieści. I o ile bardzo lubię takie książki, zwłaszcza jako lajt, to Tahereh Mafi ma gigantyczny talent i jest stworzona do pisania „poważnych” dzieł, które  zdobędą olbrzymie uznanie i szacunek. Jest kobietą o pięknej głębi i ma piękny przekaz.
A Julia? Julia jest jedną z najwspanialszych książek młodzieżowych jakie czytałam. Wciąga odcinając dostęp do świata realnego, targa emocjami i porzuca z mocną zadyszką. Jest dramat, jest wstrzymująca oddech akcja, jest okrucieństwo i piękno. Jest miłość i nienawiść. Jest łzawo i jest Kenji, który zapewnia masę rozrywki 🙂 To tak bardzo niebezpieczny drink, że aż strach potrząsać shakerem! Jeśli miałabym ocenić tylko za emocjonalność, to dałabym pełną dyszkę. Wnioskując: tak, polecam!

Moja ocena: 8/10

Uwielbiam, kiedy wymawiasz moje imię – mówi. – Nawet nie wiem dlaczego.
– Warner to nie jest twoje imię – zauważam. – Masz na imię Aaron.
Jego uśmiech się rozszerza, jest taki szeroki.
– Boże, uwielbiam to.
– Swoje imię.
– Tylko wtedy, kiedy ty je wymawiasz.
– Aaron? Czy Warner?
Jego oczy się zamykają. Opiera głowę o ścianę. Dołeczki.

Agencja Reklamy Arte Studio