siostra księżyca
siostra księżyca
„Siostra księżyca” (t.5) – krótka opinia

Tiggy po śmierci ojca przeprowadza się do dzikiej Szkocji, by robić to, co zawsze kochała – opiekować się zwierzętami. Trafia do odosobnionej posiadłości Kinnaird, której właścicielem jest tajemniczy Charlie. Wkrótce spotyka odwiecznego mieszkańca majątku – starego Cygana. I dowiaduje się od niego, że w jej żyłach płynie krew ludzi posiadających dar uzdrawiania. Oraz że dawno temu przepowiedziano mu, że kiedy Tiggy do niego przybędzie, ma wskazać jej drogę do spalonej słońcem Granady.

W cieniu okazałych murów Alhambry Tiggy odkrywa swój związek z członkami słynnej cygańskiej społeczności Sacromonte, którzy zostali zmuszeni do ucieczki ze swych domów podczas wojny domowej, i z La Candelą – największą tancerką flamenco swojego pokolenia. A pod okiem cygańskiej wiedźmy zaczyna uczyć się leczyć.

Przyjdzie jednak czas, kiedy los każe jej wybierać, czy powinna zostać z nowo poznaną rodziną, czy wrócić do Kinnaird, do Charliego…

Ponieważ książki z serii „Siedem sióstr” są do siebie ogromnie podobne nie stanowią właściwie żadnej tajemnicy. Wszystkie składają się z teraźniejszości i retrospekcji do trzech pokoleń wstecz, a szlak, po jakim porusza się autorka jest prosty jak struna. Tym razem również, już po wstępnym zarysie obu wątków, wiemy jak dalej potoczą się losy bohaterek, ale pojawia się pewna istotna zmiana.

Cała magia Lucindy polega na doskonałym researchu, wręcz perfekcyjnym zarysowaniu tła historycznemu przy którym teraźniejszość blednie. Byliśmy już w dawnym Rio, we Francji, Anglii, Australii, Szwecji. Tym razem wracamy do gorącego klimatu, jakim jest Hiszpania, a mianowicie hiszpańska nacja Cyganów. Trafiamy do Sacromonte, gdzie pod murami słynnej Alhambry wzrastała La Candela, wielka gwiazda flamenco. I wątek ten jest niesamowicie barwny i ciekawy, podobnie jak poprzednie historie. Różnica polega na tym, że tym razem teraźniejszość w niczym jej nie ustępuje.

Naprawdę nie było do tej pory siostry, z którą coś by mnie nie łączyło, z którą nie mogłabym się w jakimś stopniu identyfikować. Tiggy zupełnie porwała mnie swoim mistycyzmem i ogromnym szacunkiem do natury. Sama Lucinda przyznała, że jest to jej ulubiona postać, nad która szczególnie mocno pracowała, więc nic dziwnego, że zarówno szkocki, jak i hiszpański wątek, w którym występuje dziewczyna jest wyjątkowo ciekawy. Bohaterka zmaga się nie tylko z kwestią emocjonalną, ale również zdrowotną jak i moralną, ponieważ pojawia się człowiek, który wiele lat temu skrzywdził jedną z nich i uważam, że właśnie zawiązał się bardzo ciekawy i rozwojowy wątek. Być może ma coś wspólnego ze śmiercią PaSalta (w którą nie wierzę).

Nie ma sensu się rozpisywać, te książki naprawdę są do siebie bardzo podobne, nie polecam ich czytać ciągiem, wszystko się zlewa w jedno. Historia Tajgete jest najciekawszym tomem tuż po pierwszym. Rozbieżność geograficzna wątków czyni z niej ogromnie urozmaiconą lekturę. Szkocka zima kontrastuje z hiszpańskim upałem, brytyjska powściągliwość z południowym temperamentem. Na każdej stronie znajdują się silne kobiety walczące o swoje szczęście, spotykające miłość i bezduszność.
Serdecznie polecam tę pełną magii część.

Moja ocena: 8/10

„Stąpaj twardo po świeżym kobiercu Ziemi, ale umysłem zaglądaj w okna wszechświata”.

Agencja Reklamy Arte Studio