

„Warleggan” (t.4)
Nad kornwalijską Namparą wzbierają chmury. Po fiasku wszystkich poprzednich inwestycji Ross podejmuje ostateczne ryzyko. Kierując się pogłoskami o rzekomym bogactwie złóż otwiera starą kopalnię ojca. Wheal Grace pochłania resztę jego oszczędności. Jeśli to nie wypali zostanie mu utrzymywanie rodziny z tego, co przyniosą plony.
Otwierając nową inwestycję Ross wychodzi przeciw bankowi Warlegganów, potwierdzając tym wrogie stosunki między rodami. To jednak nie jedyne zmartwienie Poldarków, chociaż tak duże, że zdaje się przyćmiewać pozostałe.
Jak zawsze czujna i bystra Demelza uważni śledzi poczynania męża. Doskonale widzi co się dzieje i wywołuje to konflikty między nią i Rossem. Sprawę przypieczętowuje Elizabeth, która w tragicznych okolicznościach odzyskuje wolność. Ross postanawia zaopiekować się nią i jej synem częściowo zatajając to przez żoną. Czarę przelewa informacja o niespodziewanych zaręczynach. Elizabeth i Georga Warleggan zamierzają sie pobrać.
Zdaje się, że to przejdzie do rutyny moich opinii o sadze rodu Poldarków, ale ta część naprawdę była najlepsza ze wszystkich dotychczasowych. Chociaż nie wzbudziła takiego napięcia jak proces Rossa, to wielorakość innych emocji sprawiła, że pierwszy raz w życiu rzucałam przekleństwami w kierunku bohatera.
Ross Poldark jest bohaterem, który da się lubić, pozwala się nawet ze sobą identyfikować. Jest niezłomny, inteligentny i bezkompromisowy. Do tej pory był również honorowy. Niestety potknął się dosyć poważnie. Mimo to nadal jego szczerość jest wbrew wszystkiemu ujmująca.
Na doskonałość powieści Grahama wpływa fakt, że nie oszczędza swoich bohaterów. Jego szablon polega na zasianiu kompletnej paniki i spustoszenia, a później podrzuceniu iskierki nadziei. I tym sposobem im bliżej jest finału, tym czytelnik czuje mniejszy ciężar. Troszkę nietypowo, bo zwykle jest na odwrót. Żeby przyciągnąć uwagę do kolejnego tomu na końcu fabuły wybucha bomba. Graham jednak tak bardzo targa uczuciami w trakcie książki, że jestem mu niemal wdzięczna za chwilę odpoczynku przed kolejnym tomem.
Tak jak polubiłam Francisa, który się odnalazł i ruszył właściwą ścieżką, tak znielubiłam jego małżonkę. Elizabeth nie kocha męża, jej małżeństwo nie należy do udanych, jej życie tym samym również, więc zaczyna działać na szkodę innych. Pod maską wymuskanej szlachcianki wbija przysłowiowy kij w mrowisko, burząc spokój Rossa i Demelzy. Miota się widząc, że weszła na grząski, niepewny grunt, a jej zupełnie nijaki charakter rozpieszczonej córeczki nie pozwala jej podjąć żadnej jednoznacznej decyzji. Dopiero ślub z Georgem, którego również zaczyna podle zwodzić, sprowadza na nią stabilizację, bez której nie potrafi funkcjonować. Niestety na wszystko jest już za późno.
George Warleggan, tytułowy bohater tego tomu, jest jedną z najciekawszych postaci Grahama. Jak się okazuje przy każdym tomie osoba, która jest w tytule jest po prostu jedną z wielu bohaterów, w żaden sposób nie wyróżnianą, ale to do niej należy decydujący głos. Mam nadzieję, że George i Ross kiedyś zawrą przymierze, bo w dwójkę byliby nie do pokonania. Ich bystre umysły i twarde charaktery mogłyby idealnie ze sobą zagrać w kwestiach biznesu.
Podsumowując:
Warlegan, to rewelacyjna część, w której działy się rzeczy bardzo złe i cudowne. Książka, w której każdy, nawet najmniejszy, najmniej istotny wątek jest przeprowadzony w sposób ciekawy i który śledzi się z przyjemnością. Książka, w której leży nam na sercu los każdego z bohaterów, nawet tych najodleglejszych. W której emocje czytelnika pędzą w zawrotnej prędkości od miłości przez przerażenie i złość do nienawiści. Serdecznie polecam, bo to chyba najlepsza powieść obyczajowa, jaką czytałam w życiu.
Moja ocena 9/10
Kiedy zaczynają się kłopoty, zawsze przychodzi myśl, że kryją się za nimi Warlegganowie.