

„Za nami wszystkimi” (t.3)
„Za nami wszystkimi” jest trzecim tomem cyklu: Trylogia Profanum.
Jerzy Walter, komendant miejskiej policji, znika bez śladu. Jego brat, upiorny biskup Stanisław, wychodzi z aresztu oddając się swojemu mrocznemu ja. Dorian Zelt zwany Rzeźnikiem, pozostaje nieuchwytny i mimo wytężonego śledztwa nikt nie ma nawet poszlaki mogącej na niego nakierować.
Śledztwo prowadzone jest pod coraz większym medialnym i politycznym naciskiem. I choc okrutne morderstwa ustały brak sprawcy frustruje ambitną prokurator.
Nad Częstochową szaleją żywioły. Miasto świętej wieży błaga o ratunek. To kara boska czy triumf sił zła?
Na samym początku muszę po raz kolejny zaznaczyć, że jestem Częstochowianką. Taką od urodzenia i z serca. Lubię moje miasto, a w książkach Marcina Dudzińskiego jest ono przedstawiana jako żywy i czujący byt. Częstochowa znękana, zgnębiona, przerażona, wyczerpana. Woła o pomstę, miota piorunami, drży chęcią zrzucenia z siebie grzechu.
Rewelacja.
Zawsze miałam pewność, że cały cykl został stworzony dla Częstochowian. Często autor prowadzi nas po ulicach z taką precyzją, że powstaje z tego niezła mapa. Dla mnie bomba, bo to ulice, które dobrze znam i czułam się, jakbym była w jakiś sposób częścią fabuły. Byłam jednak przekonana, że dla osoby spoza kręgu to będzie, co by nie mówić, nużące. Doskonale pamiętam jak dokładnie takie coś wprowadził Artur Urbanowicz w pierwszym wydaniu „Gałęziste”. Oprowadzał nas po Suwałkach, podczas, kiedy ja się modliłam, żeby w końcu wrócił do właściwej fabuły. Nie interesowało mnie jak się nazywa ulica w która bohater skręcił i w jaką wejdzie za chwilę. Dlatego zrozumcie moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że ludziom spoza Częstochowy kompletnie nie przeszkadza ta przebieżka „moimi” ulicami. Co więcej Trylogia Profanum zdobywa ogólnopolskie uznanie!
Ostatni tom jest tomem zakańczającym opowieść o dwójce braci, z których jeden próbował stłamsić swoją naturę, a drugi pozwolił jej rozkwitać. Obydwoje piastowali wysokie stanowiska i obydwoje potrafili je odpowiednio wykorzystać. Co jest więc początkiem, celem i zgubieniem? Władza. Poczucie władzy i władza rzeczywista, która pozwalała latami tuszować zbrodnie i dopuszczać się okrucieństw, o których ciężko nawet czytać. I to właśnie, zważywszy na realną sytuację, przeraża najbardziej. Nieodpowiedni ludzie, którzy są świadomi władzy, jaką posiedli.
Ciężko jest pisać o kolejnej z części tego cyklu, nie zdradzając treści fabuły poprzednich. Jest to bowiem jedna ciągła opowieść podzielona na trzy odrębne tomy. Koniec jednej przekłada się na początek kolejnej. Zdecydowanie nie polecam czytania niechronologicznego. Choć pewnie bez większego problemu połapiecie się o co chodzi zepsuje to misternie budowany efekt.
„Za nami wszystkimi” jest nieporównywalnie spokojniejszą częścią. W pierwszych dwóch tomach zbrodnia goniła zbrodnię. Z jednego okrucieństwa wykwitało kolejne. Oddech odzyskiwało się dopiero po zakończeniu. Teraz mamy czas na logiczne podsumowanie wszystkiego. Na dużo oddechu, wręcz medytację. Połączenie kropek i zobaczenie ponurego obrazka.
Prokuratura i policja w końcu dodają do siebie wszystkie poszlaki. Suma zła kieruje ich ku braciom. Co więcej nie tylko ku biskupowi, który potęgą swojej zachłanności dopuścił się strasznych rzeczy. Okazuje się, że komendant Jerzy ma na sumieniu grzeszki detronizujące jego nieposzlakowaną opinię. I być może swoimi zasługami niedługo dogoni brata.
Skoki w przeszłość pozwalają nam zobaczyć jak zrodził się Dorian Zelt. Genialna postać, bo kiedy pojawia się jego wątek strony książki jakby ciemnieją, a po plecach tańczą dreszcze. Strach wywołuje samo czytanie o tym, że jest i się nie rusza. Przerażenie rozbudza się, kiedy choćby wypowie słowo.
Czy jestem usatysfakcjonowana wielkim finałem?
Nie do końca. Jest sumą wszystkich wątków, zamknięciem, podsumowaniem. Niektóre były wyciągnięte zupełnie niepotrzebnie. Na przykład powrót Alicji Drylskiej, której wątek zmarł śmiercią naturalną w tomie pierwszym i która nie miała już nic więcej do dodania. Jej obecność nie wniosła niczego i niczego nie zmieniła.
Spodziewałam się czegoś innego. Czegoś bardziej panicznego, chaotycznego i przerażającego. Dezorganizującego całą pracę służb. Poniekąd tak się stało, bo przez irytująco (dla nich) długi czas nie wiedzieli nawet w którą stronę zmierzać.
Zabrakło Doriana Zelta i jego zbrodni, które tak wyraźnie rysowały tę historię, zabrakło Jerzego, który mimo wszystko wywoływał sympatię. Zabrakło zła i zaangażowania emocjonalnego czytelnika. Było zbyt spokojnie i zbyt merytorycznie.
Końcówka, choć do przewidzenia, wyszła dobrze. Ale to tylko dlatego, że ponownie pojawiły się wyścig z czasem i niepewność.
Z całego serca zachęcam po sięgnięcia po ten cykl. Misterna zbrodnicza seria została przeprowadzona została z niezłym kunsztem, a należy podkreślić, że to debiutanckie dzieła autora.
Moja ocena: 7/10
„W gwiździe szalejącego wiatru nie wyłapał jednak kilku słów Częstochowy o tym, że czeka go jeszcze w życiu niewyobrażalny ból i rozpacz, która rozrywa serce. O tym, że ramiona Chrystusa będą musiały wkrótce ponownie unieść nadludzki ciężar.
Nie słyszał, jak Częstochowa krzyczy, że nie musi czuć się obco, bo jego miasto jest wciąż przy nim”.