

„Zaraz wracam” – patronat ♥
Marta przeżywa nieopisaną tragedię. W ciągu kilku minut załamuje jej się całe życie. W wieczór wigilijny, w strasznych okolicznościach traci męża i dwie córeczki. Owładnięta rozpaczą, ucieka z kraju. Nie oglądając się za siebie, porzuca przeszłość i chowa się w wymagających ramionach pracy.
Wkraczamy do fabuły w momencie, kiedy od tragedii mija dziesięć lat, a Marta jako kobieta światowa, na stanowisku, wraca do kraju. Jest kimś zupełnie innym niż dekadę wstecz. A jednak paniczny ból po stracie nie zelżał ani trochę.
Wydaje mi się, że kilka tygodni temu odłożyłam „Mogę wszystko”, a dziś trzymam w ręce już drugą powieść Anity Scharmach. Co więcej jestem z niej szczególnie dumna, ponieważ to mój pierwszy patronat i aż tryskam radością, że mogę o niej tak dobrze napisać.
Nigdy mnie nie okłamałeś! Tylko ten jeden raz! Powiedziałeś przecież: „ZARAZ WRACAM” i nie wróciłeś.
Czy da się zostawić cały ból za sobą? Czy da się traumę zastąpić ciężką pracą? Niestety nie. Marta przekonuje się o tym tuż po powrocie do rodzinnej Gdyni. Po dziesięciu latach nieobecności miasto wydaje się być zupełnie inne, ale jednak wspomnienia ożywają. Wiele miejsc, sytuacji i osób sprawia, że dziewczynki i mężczyzna jej życia stają jej przed oczami jak żywi. Broni im dostępu do swojej świadomości kąsając wszystkich dookoła. Chowając się za maską światowej bizneswoman bezwzględnie rani ludzi i prze na przód. Dopiero kiedy zdaje sobie sprawę z bezcelowości swojego zachowania, oraz z tego, że przy okazji coraz bardziej rani samą siebie, twarda skorupa zaczyna pękać. Jednak pojawia się pytanie. Czy ma jeszcze do czego wracać?
Anita Scharmach ma niezwykły dar rysowania prawdziwych ludzi i ubierania ich w najżywsze emocje. Jej bohaterowie nie stosują savoir-vivre, nie dbają o poprawną polszczyznę i jak już coś poczują robią to pełną piersią. Efektem tego jest zwyczajne polubienie postaci już od pierwszej strony.
Dokładnie tak było w przypadku „Zaraz wracam”. Kiedy tylko zobaczyłam w wyobraźni portret wyniosłej, pewnej siebie, inteligentnej kobiety, żyjącej z amerykańskim rozmachem i wykorzystującej swoją pozycję, pomyślałam: biedna dziewczyna… Biedna dziewczyna tak panicznie broniąca się przed bólem.
Drodzy, ta książka jest kalejdoskopem emocji. I to takich wielkich, atakujących, nie owijających w bawełnę. Krótkie retrospekcje dosłownie miażdżyły mi serce. Każda ryska powstała w masce perfekcyjnego życia deptała je boleśnie. Przyznam, że dawno tak ciężko nie przeżyłam książkowej tragedii, dawno tak szybko i tak łatwo nie zaangażowałam się w czyjeś troski i dawno ból nie był tak trójwymiarowy. Jako zwolenniczka czytania gdzie popadnie, niejednokrotnie wstrzymywałam oddech, żeby nie beczeć w niewłaściwych miejscach, ale łzy same się pchały do oczu. A kiedy już się dopchały docierałam do momentu, który zupełnie mnie zbijał z tropu i wybuchałam niekontrolowanym śmiechem. Chociaż śmiech wydawał się skrajnie niemożliwy rechotałam jak szalona.
Nawiasem powiem, że autorka – rodowita Gdynianka – zrobiła mi piękną niespodziankę oprowadzając po ukochanym letnim kurorcie. Spędziłam w Gdyni wiele wspaniałych chwil i bez problemu ulokowałam w niej bohaterkę. Co więcej starałam się poruszać razem z nią po poszczególnych lokacjach, przypominając sobie wakacyjne wojaże. Moja wyobraźnie szalała!
Oczywiście głównym tematem powieści jest powrót do normalnego życia, otrząśnięcie się z żałoby, która trwała zdecydowanie zbyt długo. Pojednanie z rodziną, odnalezienie nowej drogi i ujścia dla żalu były ku temu drogą. Po naprawdę mocnych chwilach, jakie śledzimy przez przeważającą część książki, bohaterka osiąga jako taką stabilizację. I tutaj niestety odnalazłam za dużo tego spokoju. To jak lot rakietą w przestrzeń kosmiczną. Najpierw przeciążenie, a później anielski spokój. Cisza. Za dużo codziennej monotonii, za dużo słodyczy. I nie chodzi o to, że to była zła część. Była tylko wedle mojej opinii zbyt drastycznie inna od poprzedniej. Zdarzyła się za szybko, za mocno, wręcz nachalnie. Wynika to prawdopodobnie z tego, że dla czytelnika mija dopiero kilka chwil od tragedii, podczas, kiedy bohaterkę dzieli od niej jedenasty rok.
Serdecznie polecam. Starając się być jak najbardziej obiektywna (płonne nadzieje) naprawdę uważam „Zaraz wracam” za bardzo wartościową pozycję. Wrażliwych czytelników ostrzegam przed wyjątkowo silnie skondensowaną dawką wrażeń. A tych mniej wrażliwych, że i tak się poryczą.
Zakończenie? Zdaje się, że wezwałam jakiegoś świętego, bo serce na chwilę mi stanęło.
Cudowną wiadomością jest to, że powstaje część kolejna. Strasznie chciałabym zobaczyć w niej bardziej równomierne rozłożenie emocji, no i czy pan idealny, przystojny i szarmancki nie ma czasami jakiejś skazy…
Bardzo realistyczna powieść dająca nadzieję i otuchę. Pokazująca, że absolutnie każdy ma prawo do szczęścia, naprawienia błędów i że nie wolno żyć sam na sam ze swoimi demonami. Marta odkrywa, że są ludzie, którzy chętnie pomogą jej dźwigać ciężary i choć jej droga do pogodzenia się jest wyboista, nie jest nie do przejścia. Anita Scharmach dzięki swojej wielkiej pogodzie ducha uderza w czytelnika pozytywnym ładunkiem, który tli się w sercu jeszcze na długo po odłożeniu lektury.
Nieraz słyszałam po kątach komentarze na swój temat, ale nic. Nie jestem zupą pomidorową, aby mnie lubić.
Moja ocena: 8/10