

„Zimowy ślub” (t.3)
Trzecia część bestsellerowego cyklu Wallflowers.
Evangeline Jenner po śmierci ojca ma odziedziczyć wielki majątek, na który czyha bezwzględna rodzina jej matki. Evie pragnie uciec od podłych krewnych, dlatego proponuje małżeństwo lordowi Sebastianowi St Vincentowi, znanemu londyńskiemu hulace o reputacji tak fatalnej, że najkrótsze spotkanie z nim sam na sam może zniszczyć dobre imię każdej panny. Jest jednak pewien warunek: po nocy poślubnej małżeństwo ma pozostać białe − Evie nie chce być kolejną porzuconą ofiarą ze złamanym sercem. Czy Sebastian, spragniony cielesnych uciech, będzie musiał bardziej się postarać? A może po raz pierwszy w życiu otworzy swoje serce na prawdziwą miłość?
Ponieważ wyznaczona została już data premiery części czwartej (ostatniej) musiałam zwiększyć tempo. Dlatego też w tym samym tygodniu otrzymujecie recenzję dwóch książek z tej samej serii.
Jak zapewne zauważyliście bohaterką „Zimowego ślubu” jest Evie, najbardziej nieśmiała i zamknięta w sobie dziewczyna spośród czterech przyjaciółek. Kompletnie nie odnajduje się w towarzystwie, nie potrafi się błyskotliwie wypowiadać i ogólnie sprawia wrażenie, jakby nie życzyła sobie niczyjej obecności. Jest typową szarą myszką. Nic więc dziwnego, że człowiek taki jak Sebastian St. Vincent nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Do czasu. Do czasu aż dziewczyna odważnie wkroczyła w jego grzeszny świat i na wstępie zaproponowała małżeństwo. St. Vincent mimo książęcego tytułu jest spłukany, a dziewczyna lada dzień dostanie pokaźny spadek po umierającym ojcu. Do tego rudzielec okazuje się wcale nie brzydką kobietą. Mężczyzna nie zastanawia się zbyt długo.
Recenzując część poprzednią wyraziłam obawę, że część trzecia poleci dokładnie tym samym szablonem co dwie pierwsze. Na szczęście nie stało się tak i o ile nadal trzymamy się schematu typowego romansu różni się on od poprzednich. Tym razem od razu przechodzimy do małżeństwa i powinności z nim związanych. Wszystko jest tym ciekawsze, że para pozornie kompletnie do siebie nie pasuje. Evie jest pracowitą, skromną i stłamszoną dziewczyną. Jej intencje są czyste jak łza, a ona sama na każdym kroku zmusza się do wielkiej odwagi. Sebastian to mężczyzna zepsuty, narcystyczny i leniwy. Jego ulubionym hobby jest uwodzenie kobiet, hazard, oraz wylegiwanie się na fotelu. I teraz ta dwójka została na zawsze połączona węzłem małżeńskim.
– […] Ponieważ wiem o panu wszystko… i wiem, do czego jest pan zdolny.
– Moja droga – odezwał się niemal czule – jeszcze nawet nie zaczęła się pani dowiadywać o mnie tych najgorszych rzeczy.
Bardzo podoba mi się, że autorka kreując cztery bohaterki poświęca każdej jedną część powieści, jednocześnie nie zapominając o pozostałych. Dziewczyny spotykają się, rozmawiają, doradzają sobie i wspierają się. Mamy chociaż minimalny pogląd na to, co dzieje się u pozostałej trójki, nie znikają w próżni, ich historia nie kończy się na ich części. Tym razem jednak Evie nie pytała przyjaciółek o radę. Tym razem potrzebowała uciec od swoich ciemiężców i decyzję podjęła błyskawicznie.
Na plus wpływa przełom, który zastosowała autorka. Tym razem poznajemy XIX Anglię z troszkę innej strony. Znikają wytworne komnaty. Ciemne zaułki, brudne uliczki, złoczyńcy skradający się niepostrzeżenie i zepsucie moralne „dżentelmenów” staje się nowym otoczeniem niewinnej Evie. To w takich warunkach będzie musiała ułożyć sobie życie z dala od niewiernego męża. Problem pojawia się, gdy dziewczyna odkrywa, że owy małżonek wcale nie ma zamiaru pozwolić jej na jakikolwiek dystans.
„Zimowy ślub” jest zaskakujący i bynajmniej nie chodzi tu o fabułę. Autorka porusza dużo głębsze emocje niż namiętność i fascynacja. Mamy tu pragnienie poczucia minimalnego bezpieczeństwa, empatię i wsparcie. Jest mniej wydumanych zwrotów i teatralnych wyznań. Jakby bardziej przyziemna, przez co chyba lepiej trafia gdzie trzeba. Nie mniej jednak nie ma co się doszukiwać głębi tam gdzie jej nie ma 🙂 To nadal pozostaje bardzo odprężająca, bawiąca i miejscami lekko poruszająca rozrywka. Zdecydowanie warta zaznania 😉
Moja ocena 7/10