

Paullina i ja…
Spełniło się moje bodaj największe literackie marzenie. Spotkałam ją, zobaczyłam, usłyszałam, dotknęłam. Zarówno wtedy jak i teraz muszę wyglądać i brzmieć jak niebezpieczny psychofan, ale mam to w nosie! Nie jestem niebezpieczna, ale jestem psychofanką Paulliny Simons!!
O jej przyjeździe do Polski wiedziałam (nieskromnie powiem) jako jedna z pierwszych. Często dumałam nad tym jak wielkim wydarzeniem w mojej przygodzie z literaturą byłoby spotkać się z nią twarzą w twarz. Powtarzałam rozmarzone: „Gdyby Simons przyjechała na Targi Książki…”. Śledząc jej poczynania w różnych social mediach pewnego dnia uznałam, że nic mi nie szkodzi zapytać. I zapytałam. A ona odpisała.
I jak napisała tak się stało.
Kim jest Paullina?
Paullina Simons urodziła się w Leningradzie w 1963 roku. Kiedy miała dziesięć lat wraz z rodzicami wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Tam przeżywszy szok kulturowy próbowała się zaaklimatyzować. Było jej bardzo ciężko zważywszy na rosyjski światopogląd i obyczajność w jakiej dorastała. Kontrastowość dwóch światów okazała się zbyt wielka. Jednym z największych problemów była bariera językowa, której przez długi czas nie potrafiła przezwyciężyć. Uważała wtedy, że jej marzenie o zostaniu pisarką zostało zupełnie pogrzebane. Udało jej się przebrnąć przez pierwsze ciężkie lata w Stanach i ukończyć tam studia. Jest absolwentką Kansan University na wydziale nauk politycznych. Po studiach rozpoczęła pracę dziennikarza finansowego, co jednak nie zaspokoiło jej potrzeby pisania. Jej pierwsza powieść Tully rozprzestrzeniła się po świecie w najwspanialszy sposób, bo pocztą pantoflową. Już od debiutu zyskała rzeszę czytelników, którzy przekazywali sobie wieści o zupełnie nowej, zupełnie innej, nieprawdopodobnej powieści. Dalej było już tylko lepiej 🙂
Jaka jest Paullina?
Paullina Simons w Polsce gościła przez okrągły tydzień. W ramach festiwalu Apostrof i Targów Książki spotykała się ze swoimi fanami w kilku miastach. Śledziłam jej trasę na fanpageu, oglądałam zdjęcia z fanami i z wycieczek, jakie udało jej się odbyć. Czułam się rozdarta. Nigdy nie byłam tak blisko i jednocześnie tak daleko mojej ukochanej autorki. Ze względów osobistych nie mogłam się udać na żadne ze spotkań.
Ale od czego się ma zaradnego męża!
Po serii niezłej gimnastyki czasowo przestrzennej byłam tam. Władowałam się w pierwszy rząd, wbiłam wzrok w krzesło, na którym miała usiąść i wstrzymałam oddech.
Paullina utknęła w korkach, więc zaliczyła około dziesięciominutowe spóźnienie, a ja siedziałam w tym pierwszym rzędzie, gapiłam się na to jej krzesło i uwierzyć nie mogłam, że lada chwila ją zobaczę. Było to dla mnie zupełnie abstrakcyjne uczucie. No i w końcu weszła, w końcu ją zobaczyłam i usłyszałam. I uwierzcie mi, że byłam tak przejęta, że przez pierwszy kwadrans nie słyszałam ani jednego słowa!
Paullina jest przede wszystkim uderzająco prawdziwa. Od momentu wejścia na salę aż do ostatniego fana, któremu podpisywała książki, była tak rażąco autentyczna w każdym swoim geście i słowie, że nie można było oderwać od niej wzroku. Była zdecydowanie gwiazdą swojego show.
Ile można powiedzieć o człowieku słuchając jego wypowiedzi?
Myślę, że całkiem sporo. Karolina Korwin Piotrowska, która prowadziła spotkanie zadawała według mnie bardzo trafne pytania, których odpowiedzi byłam bardzo ciekawa. Dowiedziałam się co nieco o latach z życia pisarki tuż po przyjeździe do Stanów, dowiedziałam się, że ma spory dystans do siebie i podchodzi do swoich książek ze sporym poczuciem humoru. Byłam oczarowana tym, że przez czterdzieści lat życia w Ameryce nie zatraciła swoich korzeni i swojego prawdziwego ja. Jak sama powiedziała jej rosyjska dusza jest bardzo dramatyczna, a nawet melodramatyczna, co pięknie odzwierciedla się w jej powieściach. Kiedy prowadząca zwróciła uwagę na to, że rzeczywiście w wielkiej dozie wzruszeń i dramatów niewiele jest poczucia humoru, Paullina z komicznym zdziwieniem uznała, że to chyba kwestia naszego tłumaczenia, bo w jej książkach jest masa zabawnych momentów. Dopiero chwilę później przyznała, że Rosjanie mają nostalgiczne dusze i rzeczywiście dużo bardziej wolą płakać niż się śmiać.
Opowiedziała również o tym jakim sposobem zaczęła pisać Lone Star w polskim pociągu. Otóż było jej tak niewygodnie, duszno i tak irytował ją wrzask tłumu ludzi napierający z każdej strony, że musiała jakoś wyładować emocje. Tak oto zaczęło powstawać kolejne dzieło 🙂
Paullina Simons jest bardzo mądrą kobietą i nie chodzi tu o mądrość uniwersytecką. Po rozmowie z nią i po jej powieściach można szybko zauważyć, że potrafi czerpać z doświadczeń to co najpiękniejsze, potrafi brać lekcje z życia i przekazywać je dalej. Na co dzień, jak sama o sobie mówi, jest zwykłą żoną i matką. Zakłada zwykłe jeansy, robi normalne posiłki. Zżyma się z troskami dnia. Spotkania z fanami to jest jej pięć minut, na które się stroi, maluje, czesze i wtedy jest naszą ukochaną autorką, wtedy odbiera laur za długie godziny spędzone nad tekstami. Z jej otwartości można wyczytać, że naprawdę uszczęśliwiają ją te chwile. Te w których jest doceniana, kiedy przyjmuje słowa sympatii i nie rzadko podziwu.
Nie sądziłam, że będę się tak dobrze bawiła na spotkaniu autorskim (oczywiście już po tym jak odzyskałam słuch i częściowe czucie w kończynach!). Paullina (jak na Rosjankę przystało) jest świetnym gawędziarzem i ma fantastyczne poczucie humoru. Zresztą popatrzcie na reakcję tłumaczki i pani Piotrowskiej.
Wiadomość potwierdzona, przyklepana, nie ma odwrotu.
Tak, będzie ekranizacja trylogii Jeźdźca miedzianego!
Choć ostatecznych terminów nikt jeszcze podać nie może prace nad mini serialem ruszyły!!!
Po warszawskich spotkaniach z Paulliną Simons nie mam wątpliwości, że ma w naszym kraju całą rzeszę fanów. Dla mnie od pierwszego spotkania z jej literaturą jest nieustannym źródłem inspiracji, mądrości i wzruszeń. Zawsze powtarzam, że moim ulubionym typem powieści nie jest określony gatunek, a styl. Styl przemawiania emocjami i taki właśnie ma Paullina Simons. Odkąd sięgnęłam po Jeźdźca Miedzianego nie jestem się w stanie uwolnić od jej prozy. W swojej wrażliwości, umiejętności przelewania uczuć na papier, nieszablonowemu podejściu do bohatera i fabuły aż w końcu niedoskonałościom jest moim absolutnym ideałem pisarza. Chwila, kiedy siadłyśmy obok siebie i zamieniłyśmy kilka słów… Nigdy jej nie zapomnę!
Kochani, warto spełniać marzenia. Warto, bo poza tą jedną chwilą, w której spełnia się sen, pozostają wszystkie te, w których go wspominamy. Długi czas jechałam na emocjach ze spotkania, a teraz uśmiecham się za każdym razem jak sobie je wspomnę. Miałam okazję przekonać się osobiście, że kobieta będąca moją idolką naprawdę jest niezwykle ciepłą osobą o przepięknym uśmiechu. Dziękuję.
Monika.
- Remember Orbeli…