

Achaja – podsumowanie obu serii
Jak wiecie z recenzji pierwszego tomu Achai napisanego przez Monię, nasze opinie o tej książce były… zgoła różne. Stanąłem okoniem (czemu nie mówi się „stanąłem łososiem”?) w obronie tej serii i nadal to podtrzymuję.
Jak wiecie z poprzedniej recenzji, wątki są trzy. Każdy z nich przedstawia losy innego bohatera, jego drogę ku logicznemu połączeniu wątków. Brzydko pachnie mi to, że pod koniec trzeciego tomu to spotkanie nie prowadzi w sumie do niczego, brakuje tu satysfakcjonującego zakończenia. Sama droga, jaką przebyli bohaterowie jest o wiele ciekawsza niż jej finał. Niemniej, w moich oczach trylogia jest dziełem dobrym, specyficznym przez fascynację autora kwestiami logistyki i strategii wojskowej, posiadającą swoje magiczne momenty, które chętnie przeczytam z czasem ponownie.
Nienasycony głód po zakończeniu czytania trylogii postanowiłem zaspokoić sięgając po pięcioksiąg „Pomnik Cesarzowej Achai”. No i tu pojawia się problem.
Postaram się opisać swoją opinię bez spojlerów na tyle na ile to możliwe. Jeśli takowe się pojawią, będą niewiele znaczące lub z początku powieści.
Akcja książek rozgrywa się 1000 lat po trylogii. Sytuacja polityczna, rozwój społeczny i technologiczny stanął w miejscu i przez dekadę stuleci niewiele się zmieniło. No może poza jednym małym detalem. Okazuje się bowiem, że świat przedstawiony w trylogii zajmuje tylko pół planety. Drugie pół to coś na wzór naszego świata, w sensie Twojego i mojego, tylko z okolic (na moje oko) lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nasze światy są rozdzielone przez Góry Bogów, sięgające stratosfery pasma, dzielące planetę na pół. Żadnej ze stron do tej pory nie udało się ich przekroczyć, bo i nasi nie polecieli jeszcze na księżyc, nie ma satelitów itp. Okazuje się jednak, że nasz świat jest raczej z tych równoległych i na maksa pokręconych, bo z jednej strony my, Polacy, jesteśmy potęgą militarną, a z drugiej strony w książce pojawiają się fragmenty świadczące o tym, że miał miejsce holokaust i jakoś te dwie sprawy idą obok siebie. Polacy jako pierwsi „od nas” weszli w posiadanie „Dużego Jasia”, czyli bomby atomowej i przepalili sobie drogę przez Góry Bogów, chcąc odkryć co się za nimi kryje.
Tak, Polacy, lotniskowce, Duże Jasie, potęga militarna, pionierzy – brzmi jak rasowe fantasy. Ale powiem szczerze, że to jest dość ciekawy zabieg, który kupił mnie, łechcząc wewnętrzny patriotyzm. Połączenie świata podobnego do naszego ze światem Achai jest nieszablonowe i dające pole do popisu. Uważam jednak, że ten ambitny pomysł przerósł autora.
Pomysł pierwotny jest dobry. Niestety w historii jest wiele mniejszych i większych niezgodności, dziur, braku systematyczności. Osobiście odniosłem wrażenie, jakby autor miał tylko bardzo, bardzo ogólny pomysł na dalszy ciąg zdarzeń po przejściu Polaków na drugą stronę gór, a później na bieżąco wymyślał „na kolanie” zdarzenia, kolejne jako reakcje na poprzednie itd. Brakuje tu jednolitego kierunku opowieści, a ogólny pomysł na wielki finał był wymyślony chyba dopiero w okolicach IV tomu. Wszystko to sprawiło, że mamy kilka pomniejszych finałów, które nie prowadzą do kompletnie niczego, pozbawione są emocji, satysfakcji z osiągnięcia celu. Ktoś wpada na pomysł, następują wielkie przygotowania, długa droga do jego realizacji, sama realizacja i nic. Więc skoro nic to wytyczmy nowy cel, całość od nowa i znowu nic. I ten brak satysfakcji z łączenia wątków i realizacji planów to jest to, co mi nie pasowało na końcu trylogii.
Tutaj ten pomysł jest rozwinięty do granic absurdu.
Wątki poboczne lub główne (do czasu) są często porzucane, okazują się bezcelowe a wątek główny skończył się nie wyjaśniając absolutnie niczego. Nie wiemy po co, nie wiemy co dalej. BUM! Epilog…
Nigdy jeszcze tak bardzo nie byłem rozczarowany zakończeniem czegokolwiek, w co grałem, czytałem czy widziałem. Tytułowy pomnik cesarzowej przewija się przez powieść, bo pierwotnie o niego chyba miała się toczyć rozgrywka, jednak autor z tego zrezygnował w międzyczasie, a że tytuł ma w sobie frazę „Achaja” to się lepiej sprzeda i tyle. Kolejnym problemem są rażące błędy logiczne. Przykład: Polacy zza gór, które dzieliły planetę na pół, na pewnym etapie musieli konkurować o realizację planów z… USA.
Choć niektóre z postaci są ciekawie rozwijane, kilka jest dobrze napisanych, wyrazistych, to książka cierpi na ich nadmiar. Co zwykle jest zaletą tutaj zaciera nam przejrzystość tego, kto tak naprawdę jest protagonistą. Teoretycznie takich mogę wyliczyć co najmniej kilku, czyli w sumie nie ma żadnego. Wątków jest dużo, dla każdego z nich pisany jest inny główny bohater, nie wszystkie wątki są kontynuowane i przez to autor skacze jak zając, zacierając porządek głównej opowieści. To, co sprawdziło się przy trójwątkowej trylogii z trzema kompletami bohaterów, tutaj poległo po całości. Na potrzeby pisanych na poczekaniu pomysłów tworzeni są cały czas nowi i o ile jest to czytelne, wątki się nie mylą, o tyle bałagan jest jak w moim pokoju za młodu.
Zalet ciężko mi się dopatrzyć. Z pewnością dla niektórych, w tym dla mnie, jedną z nich może być kontynuacja tego podejścia logistyczno-strategicznego w wojskowej części opowieści. Mimo że w wojsku nie byłem, to imponuje mi zakres tego zamiłowania. Książka jest też lekka w odbiorze, język przystępny, dobra do czytania przed snem. Ciągle pojawiające się nowe wątki przewodnie do pewnego etapu, będą dostarczać emocji, do czasu, w którym nie zdacie sobie sprawy, że to wszystko kończy się ślepym zaułkiem.
Podsumowując pan Ziemiański moim zdaniem nie dał rady. Nie jest to ani kontynuacja, ani godny spin-off trylogii. Tytuł hypuje nas na wątki, które mimo że są smyrane w powieści, docelowo nie mają miejsca. Ogólne wrażenia to jedno wielkie rozczarowanie i niespełnienie oczekiwań. Niestety, brak mi argumentów aby bronić ten tytuł.
Ocena 4/10