

Warszawskie Targi Książki 2015
Uzależniam się od tej imprezy. Wchodząc w miejsce zdominowane literaturą czuję się jak u siebie, oddycham zapachem zadrukowanych kartek, zewsząd słyszę dyskusje tematyczne, gdzie nie spojrzę siedzą ludzie piszący dla mnie wspaniałe historie. Każde stoisko kusi lśniącymi okładkami i ujemnymi procentami przyklejonymi we wszystkich wolnych miejscach. Co prawda przeciskanie się przez tłumy odwiedzających nie jest jakoś wybitnie przyjemne, ale sam fakt, że ci wszyscy ludzie są tu z tego samego powodu co ja – uwielbiają książki – niweluje wrażenie przytłoczenia.
Nie nakupowałam stosu książek ani nie uderzyłam do wszystkich znanych mi pisarzy, ale spędziłam ten czas (prawie) tak jak to sobie zaplanowałam. Minęłam pana Grzędowicza, minęłam panią Bondę, gratka niezła, ale nie znając ich twórczości nie podeszłam. Choć mogłam, bo osób po autografy było niewiele. Bez rozmachu, za to emocjonalnie.
Oto co przywiozłam 🙂
Nie wiem czy targi na Narodowym były większe niż krakowskie, nie potrafię ocenić przestrzeni, ale zdecydowanie lepiej chodziło mi się po hali niż biegało dookoła murawy. Z teorii w okręgu powinno być przestronniej. Ludzie poruszali się tylko w dwóch kierunkach, nikt nie przebijał się z prawej na lewą, ale jednak coś nie wypaliło. Podczas, kiedy w Krakowie ruch był wolny ale ku przodowi, Warszawa stała w miejscu i trzeba było mieć naprawdę silną wolę, żeby dotrwać do któregoś z autorów.
Pamiętam jak jesienią stałam w kolejce do Jaume Cabré, który był dla mnie największą osobistością krakowskich targów. Kolejka była przerażająco długa i bezustannie przesuwała się ku przodowi. W stolicy stanęłam w krótszej i przesuwałam się krok w przód co dziesięć minut. Myślałam, że oszaleję, dlatego też po tej pierwszej odpuściłam.
I już uprzedzam blogerów literackich, którzy są strasznie oburzeni, „staniem po autograf”.
Naczytałam się o tym w zeszłym roku i w tym już nie zamierzam. Gryźnijcie się, moi drodzy, prosto w upierzenie. Nie jadę tam dla autografów, ale dla spotkania ludzi, którzy wiele dla mnie znaczą. Dla ich dzieł, które idą ze mną przez życie i często spędzających mi sen z powiek. Wzięcie autografu jest przede wszystkim fantastyczną pamiątką. Za każdym razem jak przeglądam sobie swoją biblioteczkę, otwieram podpisane książki i cieszę się na ich widok. Jest to również doskonała okazja do zamienienia kilku słów z osobą, którą jakoś tam się podziwia, która jest twórcą świata dającego mi masę wrażeń i moich ulubionych bohaterów.
Jeśli miałabym coś krytykować, to pisarki pokroju Anny Muchy i Kasi Cichopek. Właśnie je, nie ludzi, którzy ustawiają się do nich w kolejkach.
W tym roku spotkałam się z trzema twórcami.
Na pierwszym miejscu stawiam Cecelię Ahern. Jest jedną z najwspanialszych autorek. Zresztą sami wiecie, że stawiam ją tuż obok bezwzględnie ukochanej P. Simons i podkreślam to za każdym razem. Jej książki „P.S. I love you” i „Love, Rosie” zachwyciły mnie bez reszty i sama Cecelia dzięki nim stała się moją celebrytką. Podziwiam ją za entuzjazm i nadzieję, jakie wlewa na karty swoich powieści, za refleksje i zachwyt dniem codziennym, do których mnie doprowadza, za poczucie humoru i wrażliwość. Gdyby ich nie miała jej książki nie byłyby właśnie tymi atutami przesycone. Uwierzcie mi, że kiedy przed nią stanęłam trzęsły mi się kolana, ale sam uścisk dłoni był chwilą bezcenną. Okazała się tak miła, delikatna i pełna pasji jak sobie wyobrażałam. Daria po obejrzeniu zdjęcia napisała, że Cecelia jest słodka i owszem, jest słodka i taka kochana, że ma się ją ochotę przytulić, a jej uśmiech mógłby zakańczać wojny 🙂
Na marginesie dziękuję dziewczynie, której imienia nie poznałam, a która dotrzymywała mi towarzystwa w kolejce. Bez względu na wszystko stać było warto, ale dzięki niej dodatkowo miło 🙂
Pan tłumacz wyglądał na nieco sfrustrowanego 😀
Kolejną osobistością był Éric E. Schmitt. Tutaj sprawa była bardziej skomplikowana, bo co najmniej milion osób miało ten sam zamiar co ja. Uznałam, że o ile ważny jest dla mnie autor „Oscara i pani Róży”, którą to książkę uwielbiam, to niestety nie mogę mu poświęcić całego dnia. Ograniczyłam się do spotkania autorskiego, gdzie Schmitt opowiadał o źródle, z którego wypływa jego fenomen i filozofia. O źródle ukrytym w mrocznej przeszłości. Pogłębił jeszcze bardziej i tak już głęboki przekaz swoich tekstów. Absolutnie fenomenalny człowiek.
Drugiego dnia udaliśmy się na targi od samego otwarcia. I to był dobry pomysł, bo zanim zbiegły się tłumy ja obleciałam najbardziej interesujące mnie miejsca. Okrutnym zawodem było stoisko Świata Książki, polskiego wydawcy Simons. Okazało się, że mam na regale więcej jej książek niż oni. Wyszłam obrażona…
Korzystając ze swobodnego dostępu do wystawców udało mi się kupić kilka egzemplarzy po interesujących cenach. Stanęłam przed dylematem. Mogłam dopaść najnowszą powieść Kinga miesiąc przed premierą. Niestety po średnim wyniku „Przebudzenia” zanim się na nią zdecyduję poczytam recenzje.
Punktem dnia był Kuba Ćwiek i ponieważ dopadliśmy go jako drudzy, to ci za nami musieli sobie poczekać 😛 Pogawędziliśmy chwilę o książce, która ostatnio zupełnie mnie pochłonęła (recenzja już wkrótce) i poruszyła. Zdecydowanie najlepsza Ćwiekowa powieść, z jaką się zapoznałam: „Ciemność płonie”. I powiem Wam, że fajnie się rozmawia o książce z jej autorem! Kuba opowiedział o katowickim dworcu, na którym rozgrywa się akcja i o swoich planach pisarskich, ale co najlepsze okazało się, że kiedy nie jest jeszcze zmęczony pisaniem swojego nazwiska jest całkiem kreatywny graficznie. Zresztą sami zobaczcie.
Natalia otrzymała pseudo książkowej bohaterki Ćwieka i wszyscy byli zadowoleni 🙂
Podsumowując:
? Z ponad 850 wystawców przez dwa dni odwiedziłam może trzydziestu. Dla mnie to był full i nie czułam potrzeby włażenia wszędzie i widzenia zupełnie nieinteresujących mnie rzeczy. Dobrze było mieć tak duży wybór, ale co za dużo, to później bokiem wyłazi.
? Podobnie jak w Krakowie na WTK była pani Komorowska, więc taktownie odwróciłam wzrok. Jak dla mnie polityka nie powinna się mieszać do kultury, bo nie ma z nią nic wspólnego.
? Mój mąż oberwał od pana Cejrowskiego kamerą i musiał naprostować pana Maleńczuka, więc z tą kulturą również różnie bywa 😉
? O dziwo, mimo że nie mój klimat, bardzo podobała mi się strefa komiksu. Świetnie rozbudowany dział pełen gadżetów ze świata mangi i nie tylko, zainteresował nawet takiego ignoranta jak mnie.
? Dużo czasu spędziłam w dziale książki używanej, gdzie wyłowiłam „Księcia mgły” za zawrotną cenę 10 zł.
Targową przygodę zamknęliśmy ohydną kawą i wysuszonym ciastem w bufecie (nie polecam!).
Serdecznie zachęcam do udziału w takich imprezach. Przynajmniej dla takiego mola jak ja z południa zrobił się wieczór. Organizacja miała lepsze i gorsze momenty, ale bardzo się cieszę, że tam byłam i mogłam ich doświadczyć.
Do zobaczenie jesienią w Krakowie!