

Wioletta Sawicka wywiad świąteczny!
Zapraszam na świąteczny wywiad z panią Wiolettą Sawicką autorką serii książek ?Wyjdziesz za mnie, kotku??, ?Będzie dobrze, kotku? i ?Jeśli się odnajdziemy, kotku?.
Pani Wiolu, witam na Kanapie Literackiej!
Bardzo cieszę się, że jest pani z nami w świątecznym czasie. Pani książki charakteryzują się dużą dawką rodzinnego ciepła i silnych więzi międzyludzkich, więc doskonale odpowiadają nastrojem temu szczególnemu okresowi w roku. Cieszę się, że to właśnie z pani pomocą mogę stworzyć taki miły prezent dla moich czytelników.
Monika Jędrzejewska: Wpisując w wyszukiwarkę Wioletta Sawicka niewiele się dowiadujemy. Wiemy, że pochodzi z Warmii i że jest dziennikarką. Czy może nam pani powiedzieć coś więcej o tej tajemniczej kobiecie?
Wioletta Sawicka: Ja, tajemnicza? Nigdy tak o sobie nie myślałam. Jestem zwyczajną kobietą, która jak każda inna boryka się z codziennymi problemami. Praca, dom, dzieci, zakupy i cała masa przyległości z tym związanych. Nie lubię ?bywać?, nie znam się na modzie, nie mam potrzeby bycia w centrum uwagi. Raczej trzymam się z boku. Jako dziennikarz-reportażysta zdecydowanie bardziej wolę słuchać niż mówić. Jestem jak ten żółwik, któremu najlepiej we własnej skorupce. Choć z pozoru mogę uchodzić za silną kobietę, to w gruncie rzeczy jestem wrażliwa. Bardzo łatwo mnie zranić i szybko się wzruszam, ale niełatwo wyprowadzić mnie z równowagi.
M.J.: Więc co w takim razie spowodowało, że się pani przełamała i postanowiła podzielić swoim powieściopisarskim talentem z szerokim gronem odbiorców? Zrobiła to pani po długim pobycie w Szwecji. Czy to coś na obczyźnie dało inspirację i popchnęło do tego kroku?
W.S.: Nie nazwałabym tego talentem, to zdecydowanie za duże słowo. Ja tylko napisałam kilka książek, tak jak czułam i potrafiłam. Pisałam dla siebie. Nawet przez myśl mi nie przeszło że kiedykolwiek wyślę jakiemuś wydawcy mój debiut. ?Wyjdziesz za mnie, kotku?? powstało pół roku po moim nieudanym pobycie na emigracji. Nieudanym emocjonalnie. Nie umiałam odnaleźć się w obcej rzeczywistości. Po powrocie do Polski nie mogłam nigdzie znaleźć pracy. Czułam się przegrana, no i wpadłam w depresję. Zaczęłam pisać tego pierwszego ?Kotka?, żeby robić cokolwiek innego niż tylko obowiązki domowe. Ta pisaninka bardzo mi pomagała. To był taki rodzaj terapii, którą sama sobie zafundowałam. Poskutkowało.
M.J.: Sposób jak na receptę. A co z Bieszczadami? Każdy kto przeczytał pani trylogię nie będzie miał żadnych wątpliwości, że darzy je pani szczególną miłością, która swoją drogą jest zaraźliwa. Skąd wzięła się taka wielka fascynacja tym regionem?
W.S.: Bieszczady zawsze kojarzyły mi się z tajemniczością, dziką naturą, pięknem przyrody, czyli wszystkim tym, co bardzo lubię. Byłam kilka razy w Tatrach, Beskidach, Karkonoszach, też są piękne, ale Bieszczady kocham najbardziej. Nie wiem skąd się tak naprawdę to we mnie wzięło. One urzekły mnie od pierwszego wejrzenia. W tym roku też po nich latem chodziłam. Było prawie 36 stopni C, a ja z mężem i przyjaciółmi w pocie czoła gramoliliśmy się na Połoninę Caryńską. Nigdzie tak jak w Bieszczadach nie widać tylu gwiazd na niebie, koni galopujących po łąkach, jeźdźców w kowbojskich kapeluszach. Żałuję tylko że jeszcze nie spotkałam ?na żywo? wilka w Bieszczadach, a bardzo bym chciała.
M.J.: Za to możemy go znaleźć w „Jeśli się odnajdziemy, Kotku”! Jeśli już jesteśmy przy trylogii o perypetiach Terlińskich mam kilka pytań. Wszyscy wiemy, że rynek wydawniczy w Polsce nie jest łaskawy dla debiutów. Ponieważ na blogu pojawiają się pasjonaci nie tylko czytania, ale również pisania, czy mogłaby pani opowiedzieć jak to było z wydaniem Kotków? Czy szybko udało się pani znaleźć wydawcę?
W.S.: Nie szukałam wydawcy ponieważ w ogóle nie planowałam wydać książki. Pisałam przecież dla siebie, żeby sobie pomóc. Mąż przeczytał tę moją pisaninę, wydrukował parę rozdziałów i zabrał mnie na Targi Książki do Warszawy z myślą byśmy przeszli przez stoiska wszystkich wydawców, żeby kogoś zainteresować tym co napisałam. Bardzo się wzbraniałam, ze strachu przed pokazaniem mojej grafomanii fachowcom. Stoisko Prószyńskiego było pierwsze, tuż przy wejściu. Mąż mnie tam taką zestresowaną zwyczajnie wypchnął. Podeszłam nieśmiało, powiedziałam że jestem dziennikarzem, że coś tam napisałam, co podoba się mojemu mężowi, może byliby by tym zainteresowani. Podsuwam ten wydrukowane rozdziały, ale prosili o przesłanie całości. Do innych wydawców już nie poszłam. To było pod koniec maja. Dopiero w październiku zebrałam się na odwagę żeby im to wysłać. No i w grudniu (dokładnie 13 grudnia) przyszedł mejl z Prószyńskiego że biorą moją powieść. Nie posiadałam się ze zdumienia, ale i radości, że mi zaufali.
M.J.: Pamiętna trzynastka! Przyznaję, że ostatnia część, czyli „Jeśli się odnajdziemy, kotku” była jedną z najlepszych książek jakie przeczytałam w tym roku. Odniosła duży sukces, o czym świadczą puste półki w magazynach, o których rozmawiałyśmy w czasie Krakowskich Targów Książki. Czuje się pani usatysfakcjonowana, czy od strony pisarza sprawa nie wygląda tak kolorowo jak to widzi czytelnik?
W.S.: Bardzo dziękuję za taką pochwałę. To wielki zaszczyt usłyszeć takie słowa od recenzentki. Nie wiem czy ostania część odniosła sukces wydawniczy, ponieważ nie znam jeszcze wyników sprzedaży. Poznam jej dopiero za miesiąc. Nie żyję z książek, nie piszę tylko dla pieniędzy, piszę bo mam w sobie taką potrzebę. Bo sprawia mi to wiele radości i daje poczucie spełnienia. Uwielbiam zanurzać się w świecie moich bohaterów. Kiedy piszę nie myślę czy powieść się spodoba czy nie i czy ktoś ją kupi. To przychodzi dopiero potem, kiedy książka jest już na rynku. Jest mi bardzo miło, kiedy czytam dobre opinie o moich książkach. Cieszę się że ktoś się przy nich wzrusza, śmieje, przeżywa losy bohaterów, dla mnie to bezcenne doświadczenie i wielka satysfakcja. Choć nie ukrywam, że cieszy mnie i to, że z tylu książek na księgarskich półkach ktoś wybiera moje. Nie chciałabym zawieść zaufania Czytelników, którzy wydają swoje pieniądze na moje książki.
M.J.: Czy kiedy zaczynała pani pracę nad „Wyjdziesz za mnie, kotku” wiedziała pani już, że powstaną trzy części?
W.S.: Drugą część ?Kotka? zaczęłam pisać z czystej potrzeby, nie wiedząc jeszcze że część pierwsza zostanie przyjęta do wydania. Chyba dwa, czy trzy dni po wysłaniu debiutu, zaczęłam pisać kontynuację. Raz, bo żal mi było rozstawać się z bohaterami, a dwa, żeby nie zagryźć się ?na śmierć? z nerwów, że mnie w Prószyńskim wyśmieją, co ja tam im wysłałam. Słowo honoru, takie miałam myśli. Wstydziłam się kompromitacji. Gdzie ja, nikomu nieznana Sawicka, z jakiejś prowincji między uznanych autorów się pcham i jeszcze taką grafomanię wysyłam. Takie myśli mi towarzyszyły przez te trzy miesiące oczekiwania. Jak przyszła odpowiedź w grudniu, że pierwszy ?Kotek? wychodzi, miałam już napisaną połowę drugiej części. Trzecia, poszła siłą rozpędu ponieważ w drugiej wiele wątków zostało otwartych. Poza tym chciałam jeszcze podpatrywać, co dzieje się w życiu Terlińskich. Bo to nie jest tak, że wymyślę dokładną fabułę i kurczowo się jej trzymam. Bardzo często sami bohaterowie mówią mi co chcą zrobić czy powiedzieć, ja tylko klepię w klawisze.
M.J.: Cała trylogia opowiada o normalnym życiu normalnych ludzi i ich normalnych problemach. Jest w tym magnetyzm i „to coś”, przez co historia robi się wciągająca i bardzo ciekawa. Można powiedzieć, że ta normalność jest jej największym atutem. Czy bohaterowie i sytuacje, jakie im się przytrafiały mają swoje odzwierciedlenie w realnym życiu, czy jednak większość zawdzięczamy pani wyobraźni?
W.S.: W całej trylogii jest bardzo dużo sytuacji, które rozegrały się w normalnym życiu. Zarówno takie które sama przeżyłam, albo ktoś z moich znajomych, albo tylko takie o których słyszałam. Jest wielu autentycznych bohaterów. Zwłaszcza tych z pierwszej części. Był taki staruszek od szczurów ? Rune, który niestety już nie żyje. Pani Helga też jest prawdziwą postacią. Podobnie jak arabska rodzina. To byli moi sąsiedzi ze Szwecji. Wielu postaciom nadałam cechy i wygląd moich znajomych. Niektórzy nawet mówią jak oni. A reszta to moja wyobraźnia.
M.J.: Aż mam ochotę przeczytać całość raz jeszcze. Osobiście bardzo identyfikuję się z główna bohaterką Anną, co pisałam już przy okazji recenzji części pierwszej. Pani również potwierdza, że spora część Anny to pani. Możemy się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat?
W.S.: Rzeczywiście Anna w jakimś sensie jest mną. Też dziennikarka, też wyjechała do Szwecji, też dość silna kobieta, która wie czego chce. Ma moją wrażliwość i dziennikarski pazur. Jednak to, co obie nas najbardziej łączy to niczym niezastąpiony deficyt ojca. Mój mnie zostawił jak miałam bardzo mała. Przez wiele lat rozmawiałam z nim w myślach, wdrukowywałam go w siebie, bo bardzo mi go brakowało. Widzieliśmy się potem może ze dwa razy. Ojciec Anny umarł w ten sam sposób jak mój. Przyszedł do mnie we śnie, aby się ze mną pożegnać. Dochodziła wtedy szósta rano. Przebudziłam się do córki i odruchowo spojrzałam na zegarek. Przysnęłam jeszcze na godzinę i wtedy do mnie przyszedł. W garniturze i w białej koszuli usiadł na łóżku i coś mówił, ale nie zapamiętałam co. Wiem tylko że był bardzo smutny. Obudziłam się i opowiedziałam ten sen mężowi. Po godzinie dostałam telefon, że mój ojciec o szóstej rano zmarł na zawał. Opisałam tę historię.
M.J.: To bardzo wzruszająca historia. Czy opowiedzenie o jej relacjach z ojcem było w jakiś sposób oczyszczające dla pani?
W.S.: Czy oczyszczające to trudni mi ocenić. Ten brak ojca w moim życiu wciąż we mnie siedzi. Było natomiast prawdziwe. Można rozwieść się z żoną czy z mężem, ale nie wolno brać rozwodu z dziećmi.
M.J.: Wiemy, że lubi pani nałogowo czytać książki. Jakiś ukochany autor, tytuł, gatunek? A może coś, co poleciłaby pani jako lekturę świąteczną?
W.S.: Gatunki i autorzy w zależności od nastroju. Czasem mam ochotę na coś lekkiego i zabawnego wtedy czytam Szwaję. Czasem na coś zgoła innego. Bardzo lubię K. Hosseiniego. Przeczytałam jego ?Tysiąc wspaniałych słońc? i ?Chłopca z latawcem? i obiema byłam urzeczona. Chętnie sięgam po nasze autorki. Lubię czytać Kasię Bulicz Kasprzak, Renatę Kosin, Manulę Kalicką. Przedwczoraj skończyłam A. Klejzerowicz ?List z powstania? i polecam kto nie czytał. Czasem sięgam po polskie kryminały. Jestem pod ogromnym wrażeniem pisarstwa Z. Miłoszewskiego. Trylogię o prokuratorze Szackim połknęłam. I żałuję że czytałam od końca. Najpierw cześć trzecią, potem drugą a na końcu pierwszą. Ostatnio kupiłam i przeczytałam trzy części sagi o policjantach z Lipowa K. Puzyńskiej, też polecam. Bardzo lubię M. Nurowską. Właśnie czekam na ?Wariatkę z Komańczy?. I chyba przeczytam ją w święta. Będzie mi bardzo miło, jeśli ktoś zechce sięgnąć po ?kotki? i uczynić z nich świąteczną lekturę.
M.J.: Świetnie oddają atmosferę rodzinności, więc to doskonały pomysł. Prawdopodobnie najważniejsze pytanie w czasie tego wywiadu. Jak Wioletta Sawicka spędzi Boże Narodzenie?
W.S.: Klasycznie. Rodzinnie i spokojnie. Bez szaleństwa z kupowaniem prezentów i zapychaniem lodówki. Niestety nie mam w sobie cechy gospodarnej pani domu skupionej na gotowaniu. Nie przepadam za gotowaniem, dlatego obie mamy, moja i męża przychodzą do nas na Wigilię i każda coś tam ze sobą smacznego przyniesie. Najważniejsze że będziemy razem, ponieważ przyjeżdża mój mąż, który pracuje za granicą.
M.J.: A po Nowym Roku kolejna wielka chwila. Wydaje pani nową książkę! Zdradzi pani jakieś szczegóły?
W.S.: A tak. Książka jest już u wydawcy, umowa podpisana, tylko daty premiery jeszcze nie znam. Nie wiem też czy zostanie tytuł zaproponowany przeze mnie, dlatego jeszcze go nie zdradzę. Tym razem akcję powieści umieściłam w Gdańsku. Narracja toczy się w pierwszej osobie w opowieściach dwójki bohaterów Hanki i Piotra. Nic ich ze sobą nie łączy. Każde żyje swoim życiem, ma swoje związki i swoje problemy. Ona uciekła za mąż żeby wyrwać się ze wsi do miasta. On, rozwodnik, wypalony autor kryminałów i cynik zniechęcony od czegokolwiek. Hanka dowiaduje się że jest nieuleczalnie chora. Kiedy los krzyżuje ścieżki tych obcych i zupełnie różnych sobie ludzi, Hanka składa Piotrowi niecodzienną propozycję. Co to za propozycja i co z tego wyniknie, tego już nie zdradzę.
M.J.: Pani Wiolu, już mnie pani wciągnęła! Czy to będzie historia zamknięta w jednej części, czy możemy liczyć na kontynuację?
W.S.: Nie. Ta historia zamknie się tylko na jednym tomie.
M.J.: A co dalej? Są już jakieś plany, zarysy na kolejną powieść?
W.S.: Majaczy mi w głowie parę pomysłów. Z tym że jeden jakby bardziej. Właściwie całkiem mocno. Nawet zaczęłam robić research. Jako że bohater mojej najnowszej książki jest też byłym policjantem, nabrałam ochoty żeby napisać kryminał z mocnym wątkiem obyczajowym. Mam ochotę podjąć to wyzwanie.
M.J.: Jak pani to robi? Jak udaje się pani pogodzić pisanie z pracą zawodową i życiem prywatnym? Pani zegarek musi być zdecydowanie dłuższy od mojego!
W.S.: Mamy takie same zegarki. Z tą różnicą, że nie muszę pracować w ustalonym przedziale godzin. Piszę reportaże i w większości dysponuję czasem plastycznie kiedy umawiam się na jakiś temat. Pracuję zazwyczaj w nocy, kiedy dom śpi, a ja mam ciszę. Nie mam też małych dzieci, które muszę odprowadzić do przedszkola. Syn studiuje a córka uczy się w gimnazjum, więc nie jest to takie skomplikowane. Poza tym jestem dość niezłym organizatorem, dlatego jakoś daję radę wszystko ze sobą pogodzić.
M.J.: Pozostaje mi brać przykład. Co życzyłaby pani swoim czytelnikom z okazji Bożego Narodzenia?
W.S.: Zdrowia, gdyż ono jest najważniejsze, wszelkiego spełnienia, spokoju i wytrwałości. Mam taką dewizę życiową ?Nieważne ile razy człowiek upadnie, ważne ile razy wstanie i pójdzie dalej?. Sama to przerabiałam na sobie i tego wszystkim z całego serca życzę. Nie upadków, tylko wytrwałości i uporu, aby mimo wszelkich przeciwności losu nie poddawać się i iść dalej.
M.J.: Pani Wiolu, serdecznie dziękuję za wywiad.
Ze swojej strony korzystając z tej ciepłej i rodzinnej atmosfery chciałabym pani życzyć jak najwięcej miłości i uśmiechów, które będą panią motywowały i napełniały inspiracją w życiu prywatnym i zawodowym. Życzę pani również, aby każda kolejna książka była coraz większym sukcesem, ponieważ głęboko wierzę, że czytelnicy łakną właśnie tego typu mądrości, uczuć i autentyczności, jakie chłoniemy w pani książkach.
W.S.: To ja bardzo serdecznie dziękuję za poświęcony czas i przepraszam jeśli się rozgadałam.
Wesołych Świąt!!
- A oto pani Wiola przy pamiętnym pomniku Kopernika w Olsztynie. Ktoś pamięta jakie to sceny z jej trylogii zapisały się właśnie przy nim?