

Zaskakiwać, żeby nie było nudno
Zapraszam na rozmowę z Jakubem Winiarskim, pisarzem, coachem pisarskim, pomysłodawcą i współautorem ?Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller?.
Monika Jędrzejewska: Witam na Kanapie! Pana książki cieszą się uznaniem zarówno czytelników jak i krytyków. To literatura, którą wielu nazwałoby ambitną. Skąd wziął się pomysł na dzielenie się takim talentem?
Jakub Winiarski: To pod wieloma względami bardzo ciekawe pytanie. Bo czy człowiek dzieli się talentem, czy raczej narzuca się z nim, usiłując, jakże często bez sukcesu, przekonać innych o wybitności swojej osoby? Przekonać przy pomocy napisanej książki, namalowanego obrazu, czy zagranej muzyki. Albo chociaż przy pomocy, jak to ma dziś często miejsce, bycia znanym z tego, że jest się znanym. Przekonać i pokonać, ustanawiając siebie ponad innymi, nie tak wspaniałymi, nie tak zdolnymi, a więc ? trzeba powiedzieć wprost ? gorszymi. Prawda, że bardziej tak to wygląda? Byłoby wspaniale, gdyby ludzie utalentowani po prostu dzielili się tą nadwyżką zdolności, czy geniuszem, jaki posiadają, w sposób bezinteresowny. Nie trzeba jednak znać teorii snutych przez Pierre?a Bourdieu, żeby gołym okiem dostrzec, jak rzadko sztuka, a tym bardziej rzemiosło mają coś wspólnego z bezinteresownością. A jak to się ma do mnie? Po pierwsze, nie jestem tak znany i ceniony, jak to Pani uprzejmie sugeruje. W zasadzie w ogóle nie jestem znany, a moje książki są do tego stopnia ignorowane przez krytyków, jakby były nietykalne. Być może ktoś mógłby pomyśleć na tej podstawie, iż są święte, ale ja nie wyciągam takich wniosków. Jest, jak jest, a moje książki udostępniłem za darmo na mojej stronie. Na szczęście, dodam jeszcze, coraz mniej zajmuje mnie problem popularności lub niepopularności. Pewnie byłoby jakimś życiowym ułatwieniem, gdybym był popularniejszy, bo z popularnością czasem wiążą się na przykład znajomości i pieniądze. Ale dla mnie pieniądze ani znajomości nigdy nie były przedmiotem troski. Nawet jak ich nie miałem. Z drugiej strony, popularność bywa ciężarem. Dlatego cieszy mnie moja anonimowość, dzięki której nikt mnie nie zaczepia i mogę sobie chodzić gdzie chcę bez wielkich czarnych okularów i domalowanych wąsów. Lubię swoją samotność i nie zazdroszczę osobom, których życie mielone jest na papkę w mediach. Talenty, jakie posiadam, staram się wykorzystywać rozumnie. Tylko taki mam na to pomysł.
M.J.: Czy nie ma pan obawy, że tworzy sobie grono potencjalnych konkurentów?
J.W.: Nikodem Pałasz jest, moim zdaniem, pod pewnymi względami ciekawszym pisarzem niż najpopularniejsi obecnie polscy autorzy kryminałów. W każdym razie na pewno, jeśli wziąć pod uwagę jego ?Sam na sam ze śmiercią?, w niczym nie jest gorszy. A jeśli ktoś uważa, że zna ?królową polskiego kryminału?, to ja mogę tylko powiedzieć, że słyszałem, jak ktoś stwierdził, że moja warsztatowiczka, Marta Zaborowska, którą uczyłem, kiedy pisała debiutanckie ?Uśpienie?, jest już cesarzową tego gatunku. I jestem pewien, że któregoś dnia Marta pokaże mi swoje książki przetłumaczone na wiele języków. Bo pisze świetnie i zasługuje na to, by być znana i doceniona. Podobnie z kilkoma jeszcze co najmniej nazwiskami, w różnych gatunkach. Dorota Ponińska na przykład napisała trylogię. Tak trylogię. O losach kobiet z pewnej polskiej rodziny od czasów romantyzmu po współczesne. To jest materiał na serial i jestem pewien, że będzie ekranizacja, jak tylko jakiś reżyser lub producent trafi na ?Podróż po miłość?. Podobnie widzę losy książek Katarzyny Kołczewskiej. Coś lżejszego? Proszę bardzo: Matylda Man, Sandra Stawińska, Iwona Grodzka-Górnik. Też piszą nieźle, też nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. W sumie, dopiero się rozpędzają. Wygląda więc na to, że jak na razie to udało mi się na warsztatach pisarskich, jakie prowadziłem, pomóc w wykreowaniu kilku prawdziwych literackich gwiazd i dopomogłem kilku osobom w tym, że stały się solidnymi literackimi rzemieślnikami. Wszyscy oni mogą zagrozić sławom aktualnie fetowanym, jeśli tylko krytyka literacka przestanie mielić wciąż te same nazwiska i zorientuje się, że kilka nowych, wartościowych postaci pojawiło się na scenie literackiej. Konkurencja dla mnie w tym wszystkim? Ależ niech będzie jak najmocniejsza. Zresztą, zna Pani paradoks zwycięzcy? Podobno po jakichś antycznych igrzyskach, kiedy tłum niósł nagrodzonego wawrzynem olimpijczyka, podszedł do niego cynik Diogenes i krzyknął: ?Mistrzu! A więc wygrałeś, mistrzu??. Na co zadowolony czempion odkrzyknął: ?Jasne, że wygrałem.? Diogenes na to: ?A mocniejsi byli konkurenci, czy słabsi od ciebie?? ?Wiadomo, że słabsi ? obruszył się zwycięski zawodnik. ? Przecież ich pokonałem?. ?To z czego się durniu cieszysz? Że słabszych od siebie pokonałeś?? Tak skwitował wielkie zwycięstwo Diogenes i na mnie ta logika robi wrażenie. Pozostaje jeszcze pytanie, czy literaturę można traktować w takich sportowych kategoriach? Pewnie można. Trochę to kabaretowe, jak i ogłaszanie się ?królem? czy ?cesarzem? jakiegoś gatunku, ale można. Papier wszystko zniesie. Każdą przesadę. Tylko czy warto używać tych sportowych porównań? I komu by one miały służyć? Bo chyba nie czytelnikom, dla których ważne jest, że raz mogą sięgnąć po książkę jednego autora, a potem po inną przez kogoś innego napisaną. Gdyby mieli czytać zawsze tylko ?zdobywcę pierwszego miejsca?, tylko ?cesarza? lub ?królową?, byłaby to, tak myślę, bardzo nieciekawa sytuacja. A zatem: im większa konkurencja, tym lepiej. Nie tylko dla mnie.
M.J.: Jak wygląda proces tworzenia pisarza? Na ile udaje się wykorzystywać utarte schematy, a na ile musi się pan dostosowywać poziomu grupy czy pojedynczego ucznia?
J.W.: Ja tylko pomagam w wydobyciu tego, co już jest w osobie, która przychodzi na warsztaty. Do każdego podchodzę, staram się podejść indywidualnie. Co jest najważniejsze? Po pierwsze uświadomienie, że samo nic się nie napisze. Że trzeba siadać w miarę regularnie i pisać, pisać, pisać. I że trzeba stworzyć sobie niszę, miejsce na tyle izolowane od świata i jego zamętu, żeby można było spotkać się spokojnie z własnym pisarskim geniuszem. I pozwolić mu, żeby coś podyktował. Pomógł w przelaniu na papier. Ludzie, którzy przychodzą na warsztaty pisarskie, często zatracili ten instynkt. Lub mają go w zaniku i nie wiedzą, że po pierwsze powinni zrobić coś dla siebie. A potem dla firmy, domu, rodziny czy sąsiadów. Są tak zaganiani, że kiedy mówię im, że pisanie samo się nie zrobi i muszą znaleźć na nie czas, często widzę zaskoczenie na twarzach. Ale potem, jak już wejdą w pisarski rytm ? a ja tego na warsztatach bardzo pilnuję, dlatego mam to moje pytanie ?Jak minął twój pisarski tydzień??, które jest też nazwą dla tajnej pisarskiej grupy na FB ? to się okazuje, że potrafią. Że mają historie, które są ciekawe i że dają radę zapisać je na tyle sprawnie, żeby wydawca spojrzał przychylnym okiem. To jest ten moment, do którego ja ingeruję. Sugerując poprawki. Podpowiadając zmiany. Ucząc warsztatowych niuansów i sztuczek. Potem każdy już idzie na swoje i dalej musi o swój pisarski talent czy geniusz dbać na własną rękę. I ci, co zostają w końcu pisarzami, dbają. Bo, powiem rzecz nie dla każdego może oczywistą, nie jest sztuką zostać pisarzem. Sztuką jest pisarzem pozostać. Czyli po pierwszej jako tako przyjętej książce napisać kolejną. I dalsze.
M.J.: Jak sztywno powinno się trzymać pańskich wskazówek i porad odnośnie pisania bestselleru?
J.W.: Na tyle, na ile ma ochotę. Mógłbym twierdzić, że im bardziej się będzie trzymać, tym lepiej na tym wyjdzie ze swoim bestsellerowym pisaniem ? ale nawet takich twierdzeń czy założeń nie chcę robić. Każdy ma prawo wybrać z ?Po bandzie? to, co jemu pasuje. Dlatego zaprosiłem do projektu Jolantę Rawską, która na wiele spraw ma inne poglądy niż ja. Chciałem, żeby czytelnik mógł wybrać. Żeby nie miał wrażenia, że z kart tej książki przemawia do niego jakieś ?guru?, które wszystkie rozumy pozjadało i domagające się bezwarunkowego posłuszeństwa. Nic z tych rzeczy. Wolność. Swoboda. Prawo do popełniania błędów na własny rachunek. A moje porady? Cóż, wierzę, że są sensowne. Ale jak mi ktoś pokaże wspaniałą książkę, która łamie wszystkie zasady, o jakich pisałem w ?Po bandzie?, to powiem tylko, że świetnie. Taka właśnie jest literatura. Nieobliczalna. I to jest w niej cenne. Może nawet najcenniejsze.
M.J.: Wspólnie z panią Rawską napisał pan poradnik dla początkujących pisarzy ?Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller?. Na ile zawarte w nim wskazówki są ponadczasowe? Czy za dwadzieścia, czy pięćdziesiąt lat ktoś kto sięgnie po książkę nadal będzie się mógł na niej wesprzeć?
J.W.: Muszę sprostować: ?Po bandzie? nie jest poradnikiem przeznaczonym wyłącznie dla pisarzy początkujących. Tylko pierwsze kilka rozdziałów jest dla początkujących. Dalej jest sporo o tym, o czym nawet zaawansowani autorzy często pojęcia nie mają, a co mogłoby wzbogacić ich warsztat. Nie zaszkodziłoby więc, gdyby pisarze, którzy coś już opublikowali, także zajrzeli do ?Po bandzie?. Może inaczej wyglądałoby wtedy kilka książek nawet tych nagradzanych autorów i autorek polskich? Może częściej byłyby to książki, który zwykły człowiek ma ochotę przeczytać? Ale, miałem mówić o ponadczasowości. To ciekawa sprawa. Bo niby od czasów ?Poetyki? Arystotelesa nie było wielkiej rewolucji, a jednak kreatywne pisanie i książki mu poświęcone pokazują, że sporo się zmieniło. Wiemy więcej. Łatwiej nazywamy pewne mechanizmy. Nikt już nie może powiedzieć, że nie wie, dlaczego jakaś proza ?nie działa?. To znaczy, można tego nie wiedzieć. Jak się nie przeczytało ani jednego dobrego poradnika to jasne, że się nie wie, jak proza działa. A czy te same reguły, jakie są podawane dziś, będą aktualne za dwadzieścia, czy pięćdziesiąt lat? Myślę, że tak. O ile nie powstanie pomagający w byciu pisarzem program komputerowy doskonalszy od książek takich, jak ?Po bandzie?, to zawarte w ?Po bandzie? wskazówki będą aktualne. Obecne programy komputerowe dla pisarzy jeszcze takich mocy nie mają. Ale kto wie?
M.J.: Podzieli się pan jakąś zabawną sytuacją wyjętą z kursu, jaki pan prowadził?
J.W.: Najzabawniejsze, że to działa. Kurs działa. Przychodzi człowiek speszony, nie bardzo pewny talentu, choć czujący, że go ma, po czym w trakcie kursu zaczyna mu przybywać śmiałości, liczba zapisanych kartek rośnie, no i proszę, po kilku tygodniach mamy osobę regularnie piszącą. Mamy całkiem nieźle radzącego sobie pisarza. Kogoś, kto realizuje swoje marzenie, swój pisarski projekt. To jest tak zabawne, że chichoczę, ilekroć patrzę na nowo zebraną grupę. Na ten popłoch, ale też i determinację w oczach.
M.J.: Jak ocenia pan rynek wydawniczy w Polsce?
J.W.: W dwóch słowach? To powiedziałbym: jest zdrowy. W trzech? Nie jest zdrowy. Nie może być zdrowy rynek, którym rządzą nawet nie wydawcy, ale hurtownicy. Których księgarz nie może obejść, bo go zniszczą. Nie może być zdrowy rynek, na którym jurorzy jednej z głównych nagród nie mają problemu z tym, że sekretarz tej nagrody pozostaje, o czym wie mnóstwo osób, w intymnych kontaktach z jednym z nominowanych i lansuje go bez żadnych zahamowań we wszystkich mediach, na jakie ma wpływ. Nie może być zdrowy rynek, w którym, jak w naszej polityce, rozmaite kliki dbają, żeby w obiegu było wciąż kilka tych samych nazwisk, a nowego autora czy autorkę dopuszczą, jeśli ci są kompletnie niegroźni, lub gdy uznają, że mogą być im przydatni w sprawach i sporach, które nie mają dużego związku z literaturą. Tym bardziej cieszy, że obok tego chorego, oficjalnego rynku wyrósł swoisty underground. Blogerski, ale nie tylko. Gdzie pieniądze, znajomości i układy nie grają jeszcze, mam nadzieję, takiej roli. Oczywiście, do blogerów też jest sporo zastrzeżeń, które dotyczą głównie ich braków w wiedzy, a często po prostu niczym niezawoalowanej głupoty, ale tutaj przynajmniej jest pasja. Podczas gdy w mediach głównonurtowych jest już tylko zimna kalkulacja. Jak Sobolewska w ?Polityce? schlasta, to Masłoń w ?Do Rzeczy? pochwali. Jak Varga w ?Wyborczej? się wzruszy, to Horubała się obruszy. Albo odwrotnie. I nie chodzi w ogóle o to, czy książka jest dobrze czy źle napisana, tylko o to, czy autor jest ?nasz? czy ?ich?. Przesadzam? W takim razie proszę mi pokazać, że jest inaczej. Niech ?Wyborcza? pochwali nową powieść Waldemara Łysiaka lub Ziemkiewicza, a ?W Sieci? niech przeanalizuje uczciwie prozę Olgi Tokarczuk lub Janusza Andermana. Wtedy zastanowię się, czy zmienić zdanie.
M.J.: Nazwa pańskiej strony autorskiej ?Literatura jest sexy? zdecydowanie przyciąga uwagę i zachodzi w pamięć. Skąd wziął się pomysł na dla wielu tak śmiałą nazwę?
J.W.: Nie mam problemu z wymyślaniem nazw czy tytułów. Nie pamiętam pierwszego impulsu, ale jakoś od razu wiedziałem, że strona tak ma się nazywać. Może na przekór czasom dzisiejszym, kiedy to dla wielu osób literatura nie jest sexy. Ponieważ powiedzmy otwarcie: tych, którzy uważają, że literatura jest sexy, jest mniejszość. Dla większości sexy są zupełnie inne rzeczy. Była to więc taka śmiałość na przekór.
M.J.: Co pana inspiruje w procesie twórczym?
J.W.: To bardzo intymne pytanie. Ponieważ sięga źródeł dzieła sztuki. A źródła są zawsze nieczyste. Źródło, jak pisał w jednym z wierszy Ryszard Kapuściński, ?jest zawsze z Królestwa Ciemności?. Podobnie widzieli to inni. Gombrowicz mówił o ?ogrodzie?, do którego nie ma wstępu i tylko krążyć wokół niego może. A wcześniejszy Tomasz Mann, ta stara kokota, w ?Wyznaniach hochsztaplera Feliksa Krulla? stwierdził wprost: ?Duch jest namiętnie, do upojenia rozkochany w bycie nieduchowym, w żywym pięknie, dans sa stupidite [w całej jego głupocie], ach, on rozmiłował się aż do szaleństwa, aż do ostatecznego zaparcia się i zaprzeczenia samemu sobie w pięknie boskiego głupstwa, on pada przed nim na kolana, on uwielbia je w rozpuście samowyrzeczenia i samozdeptania, bo odurza go to, iż właśnie owo piękno go poniża…?. Wynikałoby z tego, że najbardziej inspirujące jest zwykle to, w czym nie dopatrywalibyśmy się mocy inspirującej w ogóle. ?Z okna na którymś piętrze ta aria Mozarta, / kiedy szedłeś wzdłuż bloku?, jak pisał Barańczak. Drobiazgi. Codzienny brud. Głupota innych i własna. Takie są moje uniwersytety i inspiracje. Ale także to, co dobre. Bo książki są też ?z jasności, z wysokości?. Czasami.
M.J.: Jakie są pańskie dalsze plany zawodowe?
J.W.: Mając dwadzieścia jeden lat, po kilku latach pisania, zadebiutowałem książką poetycką. Słabą, ale nawet słabej nikt się po mnie nie spodziewał. Ba, ja sam się nie spodziewałem. Mając trzydzieści lat opublikowałem dwie powieści, jedną awangardową, drugą, jak to się mówi, dla ludzi i w dodatku ta druga dostała wyróżnienie w ogólnopolskim konkursie i została wydana, czego znowu nikt się po mnie nie spodziewał. W roku 2011, po trzynastu latach milczenia jako poeta opublikowałem ?Piosenki starego serca? (albo ?starego sera?, bo czasem myślę, że to jednak literówka w tytule była) ? i też nikt się, łącznie ze mną, nie spodziewał, że jakiekolwiek wiersze jeszcze napiszę. Teraz, w 2015, wydałem ?Po bandzie?, sporych rozmiarów poradnik pisarski, w którym ma swój znaczny udział Jola Rawska, ale który od początku do końca był moim pomysłem i projektem ? i tego też się nikt nie spodziewał. Biorąc to wszystko pod uwagę, przypuszczam, że jeszcze sam siebie zaskoczę. Takie są moje plany zawodowe. Zaskakiwać, żeby nie było nudno.
M.J.: Co powiedziałby pan potencjalnemu kursantowi, który będzie czytał ten wywiad?
J.W.: Stary, jak doczytałeś do tego miejsca, to nic cię nie zmoże. (Śmiech.) Jesteś twardym zawodnikiem, nie do zatrzymania, i poradzisz sobie. Z kursem czy bez. Tylko nie myśl, pisz. Bo samo się nie napisze.
M.J: W imieniu swoim i Kanapowiczów dziękuję bardzo za wyczerpujące odpowiedzi i poświęcenie swojego czasu na tę rozmowę.
A Wy, drodzy Kanapowicze,
jeśli jesteście zainteresowani książkami Jakuba Winiarskiego zapraszam na oficjalną stronę autora literaturajestsexy.pl, gdzie istnieje możliwość ich pobrania.
Przypominam, że książka Jakuba Winiarskiego „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller” jest główną nagrodą w >>KONKURSIE<<, który kończy się już za kilka dni!!
*autorem wszystkich fotografii jest Mirosława Kowalczuk